Doda to prawdziwa królowa polskiej sceny – a raczej kaprysów, jakie należy spełnić, żeby w ogóle się na niej pojawiła.
Nieraz pisaliśmy już o tym, jakie wymogi stawia Rabczewska organizatorom swoich koncertów (zobacz: Kaprysy Dody). Jednak podawanie psom do picia wody mineralnej to jeszcze nic w porównaniu z tym, co działo się ostatnio na jej koncercie w Łodzi.
Doda wyszła na scenę w towarzystwie 17 (słownie: siedemnastu!) ochroniarzy. Stali na scenie wokół niej, a także na balkonach, prowadzących wzdłuż całej trasy do garderoby. Każdy, kto próbował się do niej zbliżyć, zaraz był odsuwany na bok.
Zdobycie autografu Rabczewskiej graniczyło z cudem. Zapowiadane początkowo spotkanie z fanami sprowadziło się do oglądania "królowej" zza szyby sali dla "VIP-ów", w której siedziała ze swoimi znajomymi.
Najpierw czekaliśmy kilkanaście minut pod drzwiami prowadzącymi do garderoby – mówi Expressowi Łódzkiemu wielbicielka Rabczewskiej. Przez dłuższy czas nikt nie był nam w stanie powiedzieć, czy Doda do nas wyjdzie, czy też nie. W końcu kazano nam wejść na górę, bo tam podobno poszła. Rzeczywiście była. Tyle że w sali dla VIP-ów, do której dostęp miała tylko ściśle wyselekcjonowana grupa osób. My, na osłodę, mogliśmy ją tylko pooglądać przez szybę, jak sobie siedzi w tej sali i rozmawia ze znajomymi. A tyle się naczytałem, że Doda tak lubi kontakt ze swoimi fanami.
Doda chyba lubi taki "przepych". Dzięki temu sama wytwarza wokół siebie gwiazdorską aurę. Trzeba tylko odróżnić gwiazdorstwo od zwykłej wiochy: