Rok 2015 był przełomowy dla środowisk LGBT w krajach anglojęzycznych. W maju w Irlandii po ogólnokrajowym referendum zalegalizowano małżeństwa homoseksualne. Miesiąc później Sąd Najwyższy w USA orzekł, że zgodnie z konstytucją małżeństwa jednopłciowe są możliwe oraz legalne w całych Stanach, czego nie może podważyć żadne prawo stanowe.
Oczywiście zmiana nie nastała z dnia na dzień, gdyż wiele środowisk w USA ma bardzo konserwatywny czy wręcz ortodoksyjny charakter. Są też grupy religijne uważające, że pary gejów i lesbijek sprowadzą na świat "karę Bożą".
O tym, że równe prawa w USA w praktyce jeszcze nie przysługują małżeństwom homoseksualnym dowiedział się 83-letni potomek polskich emigrantów, Jack Zawadski. Mężczyźnie w ubiegłym roku zmarł jego największy przyjaciel i mąż, Robert Huskey. Para przeżyła wspólnie aż... 52 lata. Zgodnie z wolą zmarłego Jack poprosił w domu pogrzebowym o skremowanie jego partnera, ale... pracownicy mu odmówili. Zrozpaczony Zawadski musiał szukać innej firmy i zapowiedział dochodzenie swoich praw w sądzie.
Jack i Robert poznali się w Chicago jeszcze jako dzieci, w latach czterdziestych. Później ich drogi się rozeszły, a spotkali się dopiero 20 lat później. Zeswatał ich wspólny przyjaciel. Szybko zostali parą, jeździli po kraju prowadząc zajęcia w klasach integracyjnych oraz uprawiając sad jabłkowy. 20 lat temu postanowili osiedlić się w Mississipii, w miejscowości Picayune. A gdy dwa lata temu zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe, natychmiast się pobrali.
Nasze światy były ze sobą ściśle związane. Bardzo kochałem Bobby'ego, a on kochał mnie. Był moim najlepszym przyjacielem - powiedział magazynowi People 83-latek. Utrata go była jak strata ręki. A teraz jego śmierć zostaje wyrzucona do śmieci? To naprawdę bolesne.
W momencie śmierci Huskey miał już 86 lat. Poważnie zachorował i w końcu zmarł na zastoinową niewydolność serca. Rodzina nie miała wątpliwości, że ta sytuacja nie będzie miała szczęśliwego zakończenia i siostrzeniec Roberta, John Gaspari, zaczął załatwiać sprawy z lokalnym domem pogrzebowym. Tam poinformowano go, że pracownicy "wszystkim się zajmą".
John zrobił wszystko, wszystkim się zajął. Ja byłem na dnie załamania, traciłem najlepszego przyjaciela - wspomina Zawadski. Ale wtedy powiedział, że odmówiono pochówku, gdyż byliśmy parą gejowską, byliśmy "ludźmi tego rodzaju". Byłem tak wściekły. Tak zły i zraniony. Przez wszystkie lata razem nigdy nie doświadczyliśmy czegoś tak okropnego. Co za ludzie mogą odmówić komuś kremacji? Powinniśmy być ponad to.
Zawadski i Gaspari postanowili nie zostawiać tak sprawy, tylko wejść na drogę sądową. Teraz skarżą dom pogrzebowy za "intencjonalne i skandaliczne działania", które zostały podjęte z premedytacją. Mężczyźni uważają, że zakład pogrzebowy zostawił ciało zmarłego "odpowiednich środków przechowywania". Co więcej, w akcie oskarżenia napisano, że dom pogrzebowy odmówił przewiezienie ciała Roberta do innej instytucji "dodatkowo sposób łamiąc zawartą umowę na wieść, że zmarły był homoseksualistą, a jego najbliższym krewnym jest jego prawny mąż", informując, że "nie chcą mieć nic do czynienia kimś takim".
Henrietta Brewer, która jest właścicielką i menedżerką Domu Pogrzebowego w Picayune twierdzi, że wszelkie oskarżenia są bezpodstawne.
Na pewno nie odmówiliśmy niczego homoseksualiście. Mieliśmy już kilka gejowskich pogrzebów odkąd mamy ten dom pogrzebowy i chowaliśmy homoseksualistów na naszych cmentarzach - tłumaczyła się magazynowi People, po czym stwierdziła, że... takiej sytuacji w ogóle nie było.
Oskarżycielka występująca w imieniu Zawadskiego twierdzi, że być może dzięki tej sprawie kolejne pary jednopłciowe nie będą musiały mierzyć się z takimi problemami.
Myślę, że jedynym sposobem, w jaki znieważenie jego partnera po śmierci mogłoby mieć pozytywny wpływ na cokolwiek, byłaby zmiana jeśli nie prawa, to chociaż serc i nastawienia innych ludzi - powiedziała Beth Littrell. Mimo że byli małżeństwem zgodnie z obowiązującym prawem, w ostatnich swoich wspólnych chwilach i w najmroczniejszym czasie dla Jacka, stał się ofiarą homofobicznej dyskryminacji.
Zawadski przeżywa też dodatkowe rozczarowanie. Przez 20 lat Mississippi było jego domem, a dopiero teraz zaczął doświadczać niechęci i nienawiści ze strony innych ludzi.
Gdybym wiedział, że stan Mississippi jest tak zły, nigdy byśmy się tu nie osiedlili. Mam nadzieję, że ludzie zaczną sobie zdawać sprawę z tego, że istnieją tacy ludzie jak my, i że też jesteśmy ludźmi i że troszczymy się o siebie nawzajem. To negatywne podeście we władzach stanu przeciwko nam muszą się skończyć - powiedział i wspomniał sytuację, gdy na stacji benzynowej podeszła do niego kobieta i zapytała, czy to on pozwał dom pogrzebowy: Powiedziałem: "Tak, to ja". A ona odpowiedziała: "Skoro tak dużo o nim myślałeś, to dlaczego po prostu nie umarłeś razem z nim?".