Im dłużej Witold Waszczykowski sprawuje swój urząd, tym większe sprawia wrażenie, że rządzi ministerstwem na San Escobar, a nie w Polsce. Na wszystkie zarzuty międzynarodowych komisji dotyczące polskiej polityki ma gotowe wytłumaczenie, jego największymi wrogami są wegetarianie i cykliści, a ostatnio podjął skandaliczną decyzję o mianowaniu Marii Szonert-Biniendy honorową konsul Polski w Ohio. Jej jedyną zasługą jest bycie żoną członka podkomisji smoleńskiej, dążącego do udowodnienia, że katastrofa była zamachem - a jej pierwszym "sukcesem" po mianowaniu była publikacja fotomontażu Donalda Tuska w stroju SS-mana. Oczywiście później tłumaczyła się, że "ktoś jej się włamał na konto".
Tymczasem na horyzoncie Waszczykowskiego pojawił się nowy wróg: Emmanuel Macron, który w dzisiejszym głosowaniu ma szansę zostać nowym prezydentem Francji. Polityk skrytykował ostatnio międzynarodową politykę Polski i zauważył, że na czele polskich władz stoi Jarosław Kaczyński, a nie Beata Szydło czy Andrzej Duda. Do tego zarzucił prezesowi PiS, że razem z Viktorem Orbanem i Władimirem Putinem są "sojusznikami Marie Le Pen".
Waszczykowski odebrał ten atak bardzo osobiście i już 2 maja na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych pojawiła się jego oficjalna odpowiedź. Najwyraźniej trochę za bardzo się śpieszył z publikacją, bo wypowiedź jest napisana nie po angielsku, ale "angielskawu", całe fragmenty wyglądają jak przetłumaczone w automatycznym translatorze i zachowują polską - a nie angielską - składnię oraz zwroty. Gazeta Wyborcza poinformowała, że szczegółową korektę oficjalnego dokumentu zrobili nauczyciele języka, którzy stwierdzili, że ich tegoroczni maturzyści nie zrobiliby w jednym tekście tylu byków, co MSZ.
Waszczykowski na szczęście ma wytłumaczenie - posługuje się własną wersją języka angielskiego, której nauczyciele-"wykształciuchy" nie muszą znać. Ważne, że według niego tekst jest całkowicie zrozumiały dla zagranicznych polityków i buduje wśród nich wizerunek polskich władz jako profesjonalistów w swoim fachu.
To nie jest oświadczenie dla nauczycieli, to jest oświadczenie polityczne, które było tłumaczone przez zawodowego tłumacza Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Inaczej tłumaczy się tekst polityczny adresowany do polityków, a nie do nauczycieli języka angielskiego - zapewniał w RMF FM zadowolony z siebie minister.
Dodał też, że "tekst nie ma błędów ani merytorycznych ani językowych" oraz, że... "został zastosowany inny żargon językowy, stosowany przez zawodowych tłumaczy, którzy pracują dla dyplomacji".
Minister najwyraźniej zapomniał, że w oficjalnej korespondencji stosuje się język oficjalny, zgodny ze standardem uniwersytetu w Cambridge. Do tego w oświadczeniu nie ma żadnych żargonowych zwrotów związanych z funkcjonowaniem urzędów, to raczej polityczny foch.
Pozostaje tylko podejrzenie, że Waszczykowski uczył się angielskich żargonów na kursie w San Escobar. Nie wiemy jednak, czy francuscy politycy też są tak dobrze wykształceni.
width="623"