Sam pomysł ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej po siedmiu latach od tragedii był nie mniej kontrowersyjny niż tezy, które Antoni Macierewicz próbuje udowodnić badaniem zwłok. Tym razem głośno protestowały rodziny osób, które zginęły na pokładzie Tupolewa, a których żądanie, by zostawić w spokoju ich bliskich zostały zignorowane.
Ekshumacje przeprowadzono, czy to się komuś podobało, czy nie. Efekty były jednak inne niż oczekiwała Podkomisja Smoleńska. Nie znaleziono dowodów na zamach ani spisek, natomiast ujawniono wielki bałagan przy składaniu do trumien ciał ofiar. Ekspertyzy wykazały, że w trumnach znajdują się pomieszane szczątki różnych osób.
Zobacz: Wdowa smoleńska o ekshumacjach: "Sąd wyraził opinię, że nasze dobra osobiste zostały naruszone!"
Jak informuje Rzeczpospolita, pomylenie ciał przy pochówku skończyło się procesem, jaki wytoczyła Ministerstwu Obrony Narodowej siostra księdza, który zginął w katastrofie. Anonimowy duchowny uczynił ją swoją spadkobierczynią, jednak nie dostała tak, jak inne rodziny 250 tysięcy zadośćuczynienia.
Po tym, jak siostra księdza brała udział w identyfikacji ciała w Moskwie, a następnie w ekshumacji, sekcji szczątków i powtórnym pogrzebie, stwierdziła, że miarka się przebrała. Zwłaszcza, że okazało się najpierw, że głowa brata była w innej trumnie, a następnie, że w ogóle pomylono ciała mimo konsultacji z nią. Zaskarżyła Ministerstwo Obrony Narodowej, zaś Sąd Okręgowy i Apelacyjny w Warszawie wydał wyrok na jej korzyść.
Kobieta nie tylko otrzymała 70 tysięcy złotych zadośćuczynienia za krzywdy, jakimi była śmierć brata oraz nieprawidłowy pochówek, ale jeszcze przyznano jej 10 tysięcy za wyciek do mediów danych osobowych zmarłego - mimo iż zastrzegała, że sobie tego nie życzy. Pieniądze dostał także jej 41-letni syn i w ten sposób rodzina otrzymała zadośćuczynienie w wysokości prawie 150 tysięcy złotych.
Bezprawność po stronie władzy jest ewidentne: komunikat rządowy mówił tuż po katastrofie, że minister zdrowia Ewa Kopacz uczestniczy w identyfikacji ciał, a teraz podaje, że była tam prywatnie - twierdziła prawniczka skarżącej rodziny, która zwróciła się o zwiększenie zadośćuczynienia do Sądu Najwyższego.
Sąd przychylił się do wniosku uznając, że dotychczasowe kwoty zostały mocno zaniżone w porównaniu z kwotami, jakie otrzymały pozostałe rodziny ofiar.
Rzeczywiście zadośćuczynienie zostało rażąco zaniżone - powiedział Rzeczpospolitej sędzia Sądu Najwyższego Jan Górowski. Wprawdzie chodzi o siostrę i siostrzeńca, ale o bliskości decyduje zażyłość relacji oraz rozmiar cierpienia, które tu było szczególne.
Ostatecznie zarówno siostra księdza, jak i jej syn dostaną po 300 tysięcy złotych na głowę.