Piotr Kupicha stracił już resztki dystansu do siebie. Naprawdę uwierzył już w to, że jest jakimś symbolem seksu. To bardzo niebezpieczny moment kariery, "idolowi" wydaje się wstedy, że ludzie kochają go w sposób naturalny, że tak musi być. Potem następuje często bolesne przebudzenie...
W wywiadzie dla Tele Tygodnia będący "na szczycie" Kupicha ze szczegółami opowiada, jakim jest bożyszczem dla swoich wielbicielek:
Są fanki, które chcą mnie dotknąć, mam wrażenie, że schrupać – chwali się. Najbardziej chce mi się śmiać, jak mnie skubią. Kiedyś uważałem, że to niepotrzebne, ale teraz wiem, że to dobrze, że po koncercie dzieli mnie od fanek tzw. płotek. Tego wymagają względy bezpieczeństwa, bo fanki chcą być jak najbliżej. A przecież wszystko ma swoje granice.
Na polskiej scenie muzycznej nie mamy zbyt wielu amantów. Rzeczywiście, w porównaniu z siwym Rubikiem, zniewieściałym Piaskiem czy całującym się z foką Wydrą, Kupicha wypada korzystnie. Ale takie przekonanie o własnej boksości nie kończy się nigdy dobrze (patrz: Gosia Andrzejewicz).