Koniec minionego roku przyniósł smutną wiadomość o śmierci Carrie Fisher, znanej z niezapomnianej roli księżniczki Lei w sadze Gwiezdnych Wojen. Aktorka trafiła do szpitala w stanie krytycznym dzień przed Wigilią, po tym jak przeszła atak serca w samolocie. Zmarła cztery dni później. Sześć miesięcy od tamtych wydarzeń ujawniono wyniki sekcji, która wykazała, że główną przyczyną zgonu był "zespół bezdechu sennego". Carrie cierpiała też na daleko posuniętą miażdżycę.
Niestety potwierdziły się także plotki o tym, że Fisher zażywała narkotyki, mimo że oficjalnie utrzymywała, że zerwała z nałogiem.
Stwierdzono liczne ślady przyjmowania narkotyków - napisano w raporcie, ale lekarze nie mogli potwierdzić jednoznacznie, że to one były bezpośrednim powodem zgonu.
Raport skomentowała córka aktorki, Billie Lourd, która za śmierć matki obwinia jej zaburzenia psychiczne oraz właśnie nałogi.
Mama całe życie walczyła z uzależnieniem od narkotyków oraz zaburzeniami psychicznymi. To przez to zmarła - napisała w oświadczeniu przesłanym do mediów. Mówiła o wstydzie, który nęka ludzi i ich rodziny zmagające się z tymi chorobami. Znam moją mamę i wiem, że chciałaby, aby jej śmierć pomogła ludziom mówić otwarcie o tych problemach. Szukajcie pomocy, walczcie o finansowanie rządowych programów zdrowia psychicznego. Wstyd i stygmatyzacja społeczna są wrogami postępu w rozwiązywaniu problemów, a ostatecznie wrogami zdrowienia.
Carrie Fisher cierpiała na chorobę afektywną dwubiegunową, którą - jak przyznała w jednym z wywiadów - próbowała leczyć m.in. za pomocą elektrowstrząsów.