Nie milkną echa bijatyki z udziałem Dariusza Michalczewskiego, która miała miejsce kilka dni temu w jednej z restauracji na sopockim Monciaku. Sam zainteresowany zapewnia, że stanął tylko w obronie pokrzywdzonych, chcąc odciągnąć od siebie pijanych uczestników bójki. Mimo to nadal pozostają wątpliwości, co tak naprawdę zdarzyło się tego wieczora, i jaki był w tym udział Tigera. Jak donosi nasze źródło, niekoniecznie musiało być tak, jak opisywał to bokser na łamach Faktu:
Tiger od samego początku wyglądał podejrzanie - wspomina świadek. Szedł z grupa znajomych, którzy przez cały Monciak krzyczeli i śpiewali. Gdy już zaszli do klubu, właściciel zaprosił ich do loży VIP-owskiej. Odmówili stwierdzając, że "nie maja zamiaru siedzieć z warszawiakami" po czym zaczęła się pyskówka.
Po kilku minutach Michalczewski opluł jednego z siedzących, który od razu uderzył go w twarz. Tiger zaczął wszystkim rzucać, walić pięściami jakby był w jakimś amoku nie zważając na to, ze obok siedziały kobiety. Zachowywał się bardzo dziwnie, był nienaturalnie nabuzowany, nie mógł się opanować. Gdy przyjechała policja, kilka razy wyrywał się policjantom i znów biegł bić poszkodowanych.
Być może sprawę wyjaśniłoby policyjne dochodzenie, lecz na to się nie zanosi. Jak już pisaliśmy, na razie nikt nie zgłosił zawiadomienia ani oficjalnej skargi.