Amerykańskie dziecięce gwiazdki w pewnym momencie kariery dochodzą do punktu, w którym pieniądze, sława i ciągłe imprezowanie wywraca ich życie do góry nogami. Wyidealizowany wizerunek ze sceny zderza się z codziennością, a efekty są niepokojące. Britney Spears ogoliła sobie głowę, a Miley Cyrus występowała na penisie i przez kilka miesięcy napawała się swoją "płynną seksualnością". Wielu po prostu stoczyło się w alkohol i narkotyki. A teraz przyszła kolej na... "religijnego" Justina Biebera.
Ostatnio Justin wszędzie chodzi z Biblią i na każdym kroku przekonuje o swojej religijności. Odwołał nawet resztę trasy koncertowej Purpose, żeby "poświęcić się Chrystusowi". Media podejrzewają jednak, że bezkarny przez lata gwiazdor i tutaj nie ma umiaru, planując założenie... własnego kościoła.
Nie wiadomo, czy Justin jest szczery w swojej wierze, czy to desperackie zagranie pod rynek, gdyż seksualne i prawne ekscesy zaczęły przynosić milionowe straty, m.in. przez wykluczenie z ogromnego chińskiego rynku muzycznego. To, że piosenkarz chodzi z Pismem Świętym na pokaz nie znaczy też, że należy do jakiegokolwiek znanego kościoła. W Stanach istnieją niezliczone sekty odwołujące się do świętej księgi a - podobnie jak Scjentolodzy - mające "ofertę duchową" skrojoną pod celebrytów, którzy z jednej strony potrzebują formy odkupienia po hulaszczym życiu, a z drugiej dysponują funduszami i wpływami, których pragną przywódcy grup.
Na razie Bieber jest pod wpływem pastora Carla Lentza, który działa w nowojorskim Kościele Hillsong. Sekta prowadzi własną szkołę przywództwa, do której uczęszczają jej duchowi liderzy. Nic dziwnego, że amerykańsko-australijska grupa przyciągnęła Justina: jej przedstawiciele zachowują się jak celebryci, dbają o wygląd i promują się w Internecie. I uwielbiają występować na wypełnionych po brzegi stadionach i organizować spotkania modlitewne przypominające modne występy motywacyjne.
Kiedy Justin ogłosił, że odwołuje trasę, żeby "oddać swoje życie Chrystusowi" serwis TMZ poinformował, że to może być koniec muzycznej kariery piosenkarza. Lentz zyskał duży wpływ na działania 23-latka, czym zaniepokojony jest rynek muzyczny. Kościół jednak zaprzecza, jakoby naciskał na Biebera, żeby dokonywał jakichkolwiek decyzji związanych z karierą.
Kościół nie nakazał Bieberowi zakończenia trasy - twierdzi źródło TMZ. Podjął decyzję w oparciu o duchowe poszukiwania w głębi własnej duszy oraz o własne spojrzenie na życiową drogę, jaką powinien teraz objąć.
Stoi to trochę w sprzeczności z kolejnymi wywiadami Justina, w których zachwyca się rozmowami z Lentzen i zapewnieniami, że to one pomogły mu podjąć decyzję. Twórcy muzyczni związani z karierą Biebera mogą jednak spać spokojnie w ostatnich rozmowach celebryta wielokrotnie podkreślał, że wiara nie odciągnie go od "bycia artystą".
Podobno po zakończeniu trasy Justin wciąż pojawia się w studio i pracuje nad nowymi utworami. Jeszcze nie zaczął niczego nagrywać, ani nie ustalił żadnych dat nowego projektu, ale na pewno nad nim prowadzi. Serwis ustalił też, że Bieber planuje w przyszłości trasy koncertowe, choć na pewno nie w ciągu dwóch najbliższych lat. TMZ dotarł do współpracowników muzyka - Skrillexa, Poo Beara i Johna Shahidi - którzy powiedzieli, że wspierają go w decyzji o odpoczynku i zajęciu się sprawami religii.