Martyna Wojciechowska nigdy nie ukrywała, że pociągają ją ekstremalne doznania. Zwiedziła prawie cały świat, kilka razy omal nie przepłacając tego życiem. Zdobyła Koronę Ziemi, wzięła udział w rajdzie Dakar i w Rajdzie Transsyberyjskim. Złamała kręgosłup, a na Mount Evereście odniosła tak poważne odmrożenia, że odpadły jej kawałki skóry.
Przypomnijmy: Wojciechowska: "ODPADŁY MI KAWAŁKI SKÓRY"
Minione kilka miesięcy mocno przedefiniowały podejście Wojciechowskiej do życia. Był to trudny okres, w którym, jak sama przyznaje, spadał na nią cios za ciosem. Zaczęło się od groźnego, tropikalnego wirusa, którego lekarze długo nie mogli zdiagnozować. Kiedy w końcu udało się znaleźć skuteczną metodę leczenia, podróżniczka dowiedziała się o przedwczesnej śmierci ojca jej córki, Marysi. Jerzy Błaszczyk zmarł na raka w wieku zaledwie 46 lat. Martyna mocno przeżyła jego śmierć. Mimo że ich związek ostatecznie nie przetrwał, pozostawali w bliskiej przyjaźni i zawsze mogli na siebie liczyć. Latem zeszłego roku, podczas motocyklowej wycieczki po Europie, doznała złamania tak skomplikowanego, że lekarze musieli jej wszczepić tytanowe śruby. Ledwo się lepiej poczuła, zapowiedziała, że "będzie latać jeszcze wyżej", jednak jej organizm był innego zdania. Kiedy śruby nie wytrzymały, podróżniczka zrozumiała, że czas zwolnić tempo.
To był bardzo trudny czas w moim życiu - przyznała z perspektywy czasu w wywiadzie dla Urody Życia. Chwilami miałam wrażenie, że nie jestem w stanie wynurzyć się na powierzchnię, bo zalewa mnie kolejna fala. Trwało to półtora roku. Trudna do zdiagnozowanie i leczenia choroba tropikalna, śmierć taty Marysi, mój wypadek motocyklowy, złamanie obojczyka i komplikacje po operacji, potem kolejna operacja. To był ten decydujący czas, który sprawił, że musiałam się zatrzymać i zastanowić, czy to nie jest ten moment, w którym pewne rzeczy na liście priorytetów należy poprzekładać.
I tak rzeczywiście zrobiła. Nie tylko ubezpieczyła się na dużą kwotę, żeby w razie czego zabezpieczyć przyszłość córce, ale także spisała testament.
Uważam, że spisanie ostatniej woli jest obowiązkiem każdego człowieka - wyjaśnia w Fakcie. Pewne rzeczy trzeba uporządkować i nazwać wtedy, kiedy jeszcze możemy o nich decydować. Nie chodzi o to, że jeźdzę na krańce świata czy robię jakieś ekstremalne rzeczy, bo już nie robią ich jak kiedyś. Nawet wychodząc z domu nigdy nie wiemy, czy do niego wrócimy. Testament spisałam już bardzo dawno temu. Teraz tylko od czasu do czasu go odświeżam