Kinga Rusin tegoroczne lato spędziła wyjątkowo intensywnie. Wraz ze swoim partnerem Markiem Kujawą wybrała się w kilkutygodniową podróż po Oceanii. Regularnie dzieliła się swoimi wrażeniami na Facebooku i Instagramie, zamieszczając piękne zdjęcia z krótkimi komentarzami. Stąd wiadomo, że wielkie wrażenie wywarł na niej pobyt na farmie pereł na wyspie Raitea. Stamtąd pochodzą słynne tahitańskie perły we wszystkich możliwych kolorach, od złotego po czarny.
Nasz przystanek uważam za bardzo udany, nie tylko ze względu na uzyskaną w tym miejscu wiedzę, ale również dzięki niebywałym talentom negocjacyjnym mojego Marka - relacjonowała póżniej w internecie. Wracam na lotnisko jakbym co najmniej uszczknęła coś ze skarbów Tutanchamona.
Wpis Kingi wywołał lawinę spekulacji, jaki zakup tak wytrwale negocjował Kujawa i jakimi konkretnie klejnotami obsypał ukochaną. A może był to na przykład pierścionek zaręczynowy...?
Kinga od czasu rozstania z Tomaszem Lisem, który rzucił ją dla najlepszej przyjaciółki, konsekwentnie buduje wizerunek silnej i samowystarczalnej kobiety, bardzo się tym wszystkim zdziwiła.
W rozmowie w tygodnikiem Na żywo wyjaśnia, że nie potrzebuje mężczyzny do tego, by mieć ładne rzeczy, bo jak jej się coś spodoba, to może kupić sobie sama.
To, że ktoś negocjuje, nie oznacza, że kupuje - skomentowała swój wpis. Nie oczekiwałam, że dostanę perły. Marzyłam, żeby je mieć, więc je sobie kupiłam. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że mogę sama spełniać swoje marzenia. Od nikogo nie zależę, nie mam wobec nikogo żadnych oczekiwań. Tego też uczę córki, bo myślę, że to bardzo ważna postawa w życiu kobiety.
_
_
_
_