Taylor Swift nie miała ostatnio łatwego życia: w sądzie toczyła się bowiem sprawa z jej powództwa przeciwko DJ-owi Davidowi Muellerowi, który cztery lata temu… złapał ją za pośladki. Sprawa spędzała piosenkarce sen z powiek, a wyrok zapadł dopiero kilka dni temu.
Taylor Swift czekała na obronę dobrego imienia cztery lata. Po dwóch latach batalii sądowej udało jej się wygrać proces. David Mueller w 2013 roku po jednym z koncertów wokalistki poprosił o wspólne zdjęcie. Podczas pozowania na ściance, Mueller włożył dłoń pod sukienkę Swift i, jak sama zeznawała w sądzie, "złapał ją za goły tyłek":
Zdecydowanie złapał mnie za nagie pośladki. To wszystko trwało bardzo długo. Po prostu włożył dłoń pod moją sukienkę. To był przerażający i jednocześnie szokujący moment. Jego działania były w pełni świadome i przemyślane.
Piosenkarka w ramach zadośćuczynienia wnioskowała o kwotę... jednego dolara! Swoją decyzję argumentuje chęcią walki o sprawiedliwość, nie o pieniądze. Tuż po zakończonym procesie Taylor powiedziała dziennikarzom, że czuje ulgę i jest bardzo szczęśliwa, że sąd przychylił się do jej wersji wydarzeń i postanowił ukarać DJ-a.
Dziękuję sędziemu za jego uważny osąd, za walkę o mnie i inne ofiary molestowania seksualnego - powiedziała, dodając też, że dziękuje wszystkim, którzy przez cztery lata wspierali ją i dodawali jej siły do walki.
Gwiazda zobowiązała się także do pomocy finansowej ośrodkom i fundacjom, które mają na celu wspieranie ofiar molestowania seksualnego, które często pozbawione są środków, które pozwoliłyby im na walkę o swój honor.