Na początku sierpnia Prokuratura Okręgowa z Jeleniej Górze poinformowała o przedłużeniu śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Magdaleny Żuk o kolejne trzy miesiące. Śledczy chcą w tym czasie skorzystać z pomocy organów ścigania Arabskiej Republiki Egiptu w ramach międzynarodowej pomocy prawnej.
Od tragicznej śmierci 27-letniej blondynki, która pojechała sama na wycieczkę do Egiptu minęły ponad trzy miesiące i do tej pory nie wiadomo, co wydarzyło się w egipskim kurorcie. Wyjazd miał być prezentem-niespodzianką dla narzeczonego, jednak w ostatniej chwili okazało się, że nie ma on ważnego paszportu. Po czterech dniach Żuk zginęła samobójczą - przynajmniej na pozór - śmiercią, wyskakując przez okno szpitala.
Wiadomo na razie tylko tyle, że w czasie tych czterech dni musiało wydarzyć się coś strasznego.
Kobieta, podczas rozmowy przez Skype z narzeczonym, sprawiała wrażenie nie całkiem przytomnej, mówiła nieskładnie, aż w końcu wyznała, że chyba ktoś dosypał jej czegoś do drinka. Znajomi, z którymi kontaktowała się na Facebooku, twierdzą, że co chwila wysyłała im informacje, że jest już w pokoju i czeka na nich, chociaż znajdowała się wówczas w Egipcie, a oni w Polsce.
Egipski rezydent biura podróży robił zdjęcia nieprzytomnej kobiecie i wysyłał jej narzeczonemu, a potem woził ją z hotelu do szpitala i z powrotem. Zaś szef placówki w Port Ghalib twierdzi, że od początku radził umieszczenie Polki w szpitalu psychiatrycznym. Mętne i nie do końca spójne zeznania personelu hotelowego oraz szpitalnego, chaos, wprowadzony przez Krzysztofa Rutkowskiego, który sam przekonał zrozpaczoną rodzinę, że najlepiej wyjaśni okoliczności śmierci Magdy, a tylko namieszał i utrudnił śledztwo policjantom, nie poprawiają sytuacji.
Początkowo wątpliwości, podsycane przez Rutkowskiego, gromadziły się wokół osoby narzeczonego Magdy, Markusa W. Wielu ludzi było do tego stopnia przekonanych, że specjalnie wysłał narzeczoną do Egiptu, by tam padła ofiarą mafii, handlującej kobietami, że nie wahało się osądzić go bez żadnego procesu.
Było naprawdę niebezpiecznie - ujawnia w Fakcie znajomy rodziny. Codziennie, setki razy jemu i jego mamie grożono śmiercią. Na pogrzebie funkcjonariusze doradzili mu, by pożegnał się z Madzią dopiero, jak wszyscy wyjdą z cmentarza. Dlatego ceremonię obserwował z daleka. Media o tym nie wiedziały... Napisały, że go nie było na pogrzebie i to go bardzo zabolało.
Kiedy śledczy oficjalnie uwolnili Markusa W. od wszelkich zarzutów i potwierdzili publicznie, że nie miał nic wspólnego z tym, co spotkało Magdę w Egipcie, niektórym zrobiło się głupio. Atmosfera zelżała do tego stopnia, że mężczyzna odważył się, po trzech miesiącach przerwy, gdy bał się wyjść z domu, wrócić do salonu, w którym pracuje jako fryzjer.
Ci, którzy grozili mu śmiercią, zaczęli go przepraszać - ujawnia informator tabloidu. Do salonu wrócił 1 sierpnia. I co najważniejsze, wszyscy jego stali klienci czekali na jego powrót. Ich wsparcie pomaga mu w codziennych obowiązkach. Jego życie już nigdy nie będzie normalne, ale ten chłopak jest silny i walczy, a my wszyscy mu pomagamy.
_
_