W sobotę dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci Grzegorza Miecugowa. Ciężko było w nią uwierzyć, bo dziennikarz miał zaledwie 61 lat.
Niestety, od sześciu lat zmagał się z rakiem płuc. Przerażającą diagnozę usłyszał w lipcu 2011 roku.
Wróciłem z nart, miałem ciągle gorączkę. Skończyła mi się pewna przyjaźń, byłem dosyć kłótliwy, fatalnie się czułem, fatalny czas. I do tego permanentny kaszel. Więc poszedłem do lekarza - wspominał w wywiadzie dla Gali w grudniu 2011 roku, czyli pół roku po diagnozie. Dostałem antybiotyki, 10 dni wolnego. Minęły dwa tygodnie i to samo. Poszedłem do kolejnego lekarza. Pani doktor powiedziała, że zajmie się mną porządnie. Zrobiła mi serię badań - i wtedy po raz pierwszy usłyszałem, że coś we mnie siedzi. Kilka tygodni później wracałem z jakiegoś spotkania, to był piątek, i po raz pierwszy w życiu spanikowałem, bo przy kaszlu pojawiła się krew.
Miecugow popadł w taką rozpacz, że próbował nawet sposobów niekonwencjonalnych i, jak sam przyznał, odwiedził znachora. Oczywiście, w niczym mu nie pomógł. Dziennikarz wrócił do szpitala, zdecydowany rozpocząć nierówną walkę w nowotworem i przedłużyć swoje życie jak tylko się da.
Zrobiono mi tomografię nuklearną. To jest okropne przeżycie - siedzi się w takim pokoju, gdzie jest 20 nieszczęśników, niektórzy po chemioterapii - wspominał w wywiadzie. W moim pokoju leżała dziewczynka upośledzona umysłowo, której ktoś źle założył wenflon, i potwornie zawodziła... To było straszne, zwierzęce cierpienie tuż obok. Trafiłem do przedpokoju piekła... Potem był wynik: nie jest to rak złośliwy.
Z czasem Miecugow oswoił się, na ile to możliwe, ze swoją chorobą. Raka nazywał "pasażerem na gapę". Od początku nie ukrywał przed swoim otoczeniem, że choruje i to poważnie.
Byłoby to zbyt trudne. Trudno tak rozmawiać po prostu, mając z tyłu głowy myśl, że być może za kilka tygodni umrę. Poczułem wyraźnie, że moje dni są policzone. Nie w tysiącach, ale w dziesiątkach, setkach. Poza tym rozmawianie o takich sprawach jest ważne, dla wszystkich. Życie nam ucieka przez palce. Ono dane jest raz i nie na zawsze - przekonywał. Człowiek staje się mniej grzeczny. Jeżeli na przykład nie mam ochoty gdzieś iść, to nie idę. Nauczyłem się odmawiać. Chcę dogadać się z samym sobą. Chcę nazywać rzeczy po imieniu i nie odkładać niczego "na kiedyś". Pogodzić się z tym, że nie da się żyć tak, aby nikogo nie krzywdzić. Dla niektórych śmierć może być ucieczką i wyzwoleniem. Nie zajmuję się śmiercią. Wiem tylko, że się rozpadnę. I już. I wcale mnie to nie przeraża. Zacząłem jedynie bardziej myśleć o przeszłości.
Sześcioletnia walka Grzegorza Miecugowa z rakiem zakończyła się w sobotę o 14.55 w warszawskim szpitalu.