Minister Środowiska Jan Szyszko jest niewątpliwie jednym z największych beneficjentów "dobrej zmiany". Rok temu dogadał się z ojcem Tadeuszem Rydzykiem w sprawie państwowych dotacji na płatny podyplomowy kierunek "polityka ochrony środowiska - ekologia i zarządzanie", którego głównym wykładowcą został... sam Szyszko. Poza tym wykłady odbywają się w należącej do niego trzystumetrowej stodole, która z tej okazji otrzymała nazwę Terenowej Stacji Badawczej D&B w Tucznie.
W oświadczeniu majątkowym Szyszko wycenił jej wartość na zero złotych, no ale to było zanim została uczelnią wyższą i otrzymała prestiżową nazwę.
Minister nie jest egoistą i dba także o innych, pod warunkiem, że należą do jego rodziny lub grona najbliższych znajomych.
Córka Szyszki, Katarzyna, znalazła zatrudnienie jako adiunkt w Instytucie Ochrony Środowiska i od razu dostała 1,6 miliona złotych na prowadzenie analiz. Koledzy szefa resortu środowiska z którego - z pewnością słusznie - zniknęło słowo "ochrona", mogą z nim polować, również na chronione prawem gatunki. Znajomy ministra, ksiądz Tomasz Duszkiewicz "upolował" nawet rysia. Bohatersko udusił go sznurkiem we własnym bagażniku: Duszpasterz Lasów Państwowych POLUJE NA CHRONIONE ZWIERZĘTA?! "Wziął sznurek i ZDUSIŁ RYSIA!"
Podobnie odważnym czynem myśliwskim było polowanie z udziałem Szyszki na bażanty, które wypuszczano mu z klatek wprost pod lufę: Minister Szyszko WYSTRZELAŁ 500 bażantów, które wypuszczano mu z klatek pod lufę!
Ostatnio zaś minister Szyszko postanowił nauczyć swoich pracowników angielskiego. Sprawa zrobiła się pilna, bo Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej coraz mocniej domaga się zaprzestania wycinki Puszczy Białowieskiej i minister potrzebuje ludzi, żeby się kłócili z urzędnikami w Brukseli, najlepiej w zrozumiałym dla nich języku.
Jak informuje Polsat News, Szyszko nie żałuje grosza i wysyła 40 pracowników resortu do Londynu, żeby od razu podłapali właściwy akcent.
To z pewnością dobra decyzja, tyle że będzie kosztowała podatników 400 tysięcy złotych.
Resort jakimś cudem wyliczył, że koszt pięciodniowego kursu językowego w Londynie wyniesie 10 tysięcy złotych na każdego pracownika. Czyli 2 tysiące za dzień nauki.
I tyle zamierza wydać, chociaż koszt takiego samego kursu w Polsce byłby czterokrotnie niższy.
Wiceminister środowiska Mariusz Gajda wyjaśnił, że może i można byłoby wyszkolić pracowników w Polsce, ale tym razem sytuacja jest wyjątkowa.
Udział w jednostkowym szkoleniu zagranicznym ma na celu intensywne doskonalenie umiejętności języka angielskiego dla osób zaawansowanych, bezpośrednio zaangażowanych w przedsięwzięcia finansowane z programów zagranicznych - dowodzi wiceminister. Dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że indywidualne szkolenia językowe za granicą przyczyniają się do większych postępów w nauce w krótkim czasie, co podnosi poziom motywacji uczestników do dalszej nauki.
Czyli, jak można się domyślać, Ministerstwo Środowiska nie zamierza zaprzestać wycinki Puszczy, za to porazi Trybunał Sprawiedliwości talentem lingwistycznym.
**Protesty w Puszczy Białowieskiej
**