Kamil Durczok jakimś cudem wywinął się od odpowiedzialności po stosie oskarżeń o mobbing i molestowanie seksualne koleżanek po fachu, które wypłynęły na światło dziennie po publikacjach tygodnika Wprost. Kiedy sprawa nieco przycichła, postanowił jak młody (choć nie najmłodszy) bóg powrócić na wizję w jesiennej ramówce Polsatu z autorskim programem o wdzięcznej nazwie Durczokracja.
Wszystkim, którzy głowią się nad etymologią nazwy formatu, spieszymy z pomocą: Kamil urodził się w Katowicach, gdzie swoją muzyczną działalność rozpoczął skład Paktofonika. To pewnie na fali wzrostu popularności piosenki Jestem bogiem po samobójczej śmierci Magika, Durczok przesiąknął do suchej nitki rapem. Niestety, Durczofonika nie brzmiałaby zbyt dźwięcznie i zachęcająco. Kamil postanowił więc zapewne w swojej muzycznej podróży wybrać się do krainy rogali marcińskich i ziemniaka, skąd pochodzi były chłopak Kasi Bujakiewicz - Mezo. Jak się okazało, wystarczyło zmienić 5 literek w tytule płyty z 2003 roku, żeby otrzymać nazwę "na czasie" dla programu, w którym rozmawia się o polityce i ekonomii.
Być może przez zbyt dosłowną interpretację tekstów wzięły się jego problemy w relacjach z koleżankami z pracy.
Niestety, nawet tak wyszukana nazwa nie przyciągnęła widzów przed telewizory. Pierwszy odcinek przez ciekawość obejrzało 118 tysięcy widzów. Drugi przyciągnął przed telewizory o połowę widzów mniej, zaś trzeci zwiastuje totalną katastrofę: odcinek zobaczyło zaledwie 45 tysięcy osób. Można zakładać, że na przełączenie na Polsat News zdecydowały się osoby, które akurat miały przerwę na reklamy w swoim ulubionym serialu.
Myślicie, że kolejny odcinek obejrzy więcej osób niż InstaStory jego młodej dziewczyny?
**Durczok o Kulturze Niepodległej: "Why not? Artyście wolno więcej"
**