W środę Super Express upublicznił przecieki, podobno wiarygodne, z sekcji zwłok Magdaleny Żuk, dokonanej przez dwie niezależne ekipy biegłych w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu oraz krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych im. profesora Jana Sehna. Wycinki do sekcji zostały pobrane przez polskie ekipy jeszcze w Egipcie, krótko po śmierci kobiety.
Wynika z nich, że do śmierci 27-letniej Polski, która samotnie wybrała się na weekend majowy do egipskiego kurortu Marsa Alam, nikt się nie przyczynił, zaś jej skok z okna szpitala w Port Ghalib była najprawdopodobniej wynikiem nasilonej depresji.
Na ciele Polki nie znaleziono śladów przemocy, wykluczono także gwałt, przy którym w toku śledztwa upierał się Krzysztof Rutkowski. Odnaleziono za to ślady leków, podawanych pacjentom cierpiących na psychozy, schizofrenię oraz depresję.
Chodzi o jeden z tak zwanych leków przeciwpsychotycznych, substancję stosowaną przy leczeniu psychoz, schizofrenii, ale czasem również w przypadku depresji - ujawniła anonimowo osoba, uczestnicząca w śledztwie. Materiał biologiczny, pobrany z ciała kobiety nie wskazuje na to, by padła ofiarą gwałtu. Potwierdziły to dwa zespoły polskich biegłych.
Rodzina Magdaleny Żuk, która od początku zapewniała, że kobieta nigdy nie miała problemów psychicznych, ani nie leczyła się psychiatrycznie, podtrzymuje swoją opinię w tej sprawie.
Znowu robią z naszej Madzi wariatkę! A ona była zdrowa, nie leczyła się psychiatrycznie - zapewnia Anna Cieślińska, siostra Magdy. Brak słów. Jesteśmy oburzeni, ale też pewni tego, że Magda nie cierpiała na takie choroby!
Niestety, kłopot w tym, że leki, których ślady wykryto w krwi Magdaleny Żuk, są sprzedawane na receptę, wystawioną przez lekarza psychiatrę. Wszystko wskazuje więc na to, że 27-latka musiała na jakimś etapie swojego życia konsultować się z lekarzem takiej specjalizacji i uzyskać od niego receptę.