Ojciec Britney Spears to bardzo kontrowersyjna postać. Prawie tak jak "nasz" DJ Andrzejczuk. Skutecznie wspierał córkę w momentach najgorszego załamania, a także wyrwał ją spod toksycznego wpływu Sama Lutfiego i Adnana Ghaliba. Jednak odkąd został kuratorem i prawnym opiekunem księżniczki pop, pieniądze z jej konta znikają w błyskawicznym tempie. Wspiera własne dziecko z miłości czy z chęci zysku?
Na to i wiele innych pytań Jamie Spears odpowiedział w długim wywiadzie, jakiego udzielił magazynowi OK!. Wiele o ich relacjach mówi fakt, że porozumiewają się już na łamach tabloidów.
To cudowne, to całkiem nowe doświadczenie dla nas obojga. Córka czasami dzwoni do mnie 50 razy w ciągu dnia – zapewnia Jamie Spears. Początkowo nasze relacje były bardzo złe, wręcz chore. Więź została praktycznie zupełnie zerwana w trakcie rozwoju kariery Britney. Teraz jest znacznie lepiej.
Ojciec gwiazdy opowiada także o relacjach Britney z Kevinem i problemach związanych z opieką nad wnukami. Jamie jest obecny w czasie każdego spotkania synów z matką i zapewnia, że czuwa nad dobrymi relacjami w rodzinie. W mediach pojawiają się jednak oskarżenia, że terroryzuje on córkę i kontroluje wszystkie jej poczynania. Dziennikarze oskarżają go, że traktuje własne dziecko jak maszynkę do robienia pieniędzy.
Nigdy nie nadużywałem gościnności i szczodrości córki – mówi. To chyba normalne, że korzystamy z fortuny Britney. Jesteśmy rodziną wielkiej gwiazdy, nasze życie zmieniło się wraz z jej karierą. Przecież ja także pomagałem jej w osiągnięciu sukcesu. Część jej pieniędzy należy do wszystkich Spearsów.
Pozostawmy te słowa bez komentarza.