Krzysztof Krawczyk obchodzi w tym roku 45–lecie swojej kariery. Ma ugruntowaną pozycję jednej z największych gwiazd polskiej estrady i właściwe temu zachowania. Nasz informator wspomina jego niedawny koncert w Limanowej:
Spóźnił się, zagrał tylko niecałe 60 minut koncertu. Pod scenę podjechał mercedesem Sprinterem przerobionym na garderobę, z całą rodziną, która pajacowała razem z nim na scenie. Na koniec zaśpiewał "Abba Ojcze" wspominając o papieżu [da się bardziej pod publikę?]. Nie bisował, po prostu odjechał. Koncert był bardzo kiepski, jego rodzinka machała rączkami na scenie, że niby taki "szoł"... A na dodatek wszystko było z playbacku.
W zasadzie rozumiemy Krawczyka. Jest już tyle lat na scenie, że wszystko ma gdzieś. Po prawie pół wieku koncertowania trudno pewnie wykrzesać z siebie entuzjazm. Ale może to właśnie znak, że czas przestać psuć ludziom imprezy?