Nasz największy towar eksportowy w postaci Mariny Łuczenko wydał niedawno szumnie zapowiadaną płytę On my way. Piosenkarka jest aktualnie bardzo zapracowana promocją krążka, o którym opowiada w wywiadach i na kanapach telewizji śniadaniowych. Niestety Łuczenko zmuszona była odpuścić sobie trasę koncertową, z obawy na struny głosowe i przez chroniczne zmęczenie, którego nabawiła się w trakcie katorżniczej pracy (Zobacz: Marina nie będzie koncertować! "Powinna więcej czasu spędzać w Turynie"). Praca nad albumem zajęła gwieździe wiele miesięcy, musiała ją jednak przerwać na jakiś czas ze względu na przypadłość, przez którą groziła jej utrata głosu. Na szczęście Szczęsnej udało się wygrać walkę z chorobą, o której postanowiła opowiedzieć Arturowi Rawiczowi w wywiadzie dla CGM.
Na pytanie, czy dobrze zrobił jej odpoczynek od mediów, Marina odparła:
Nie wiem, czy dobrze mi zrobiła przerwa - tłumaczy. W tym momencie dużo się wydarzyło i niekoniecznie fajnych rzeczy, ale jeżeli chodzi o płytę myślę, że tak. W ogóle nie mam parcia. Myślę, że totalnie straciłam taki mus, że muszę zrobić karierę. Po prostu wiesz, kiedy straciłam ten głos, pomyślałam, że to nie jest w życiu najważniejsze. Totalnie, jak straciłam głos to był dla mnie kubeł zimnej wody i zrozumiałam, że te wszystkie wartości, które kiedyś wyznawałam i ten cały pęd był jakiś taki wymuszony i to było takie trochę nieprawdziwe. Mój lekarz powiedział, że jestem śpiewającym inwalidą i już dawno powinnam sobie dać spokój i podziwia mnie, że wciąż walczę. Zresztą słyszysz jak ja mówię, to nie jest ta sama Marina.
Później dziennikarz przeszedł do pytań o ambitne plany sprzed lat wokalistki, kiedy to postawiła sobie za cel zrobienie światowej kariery. Celebrytka przyznała, że poniosła porażkę.
Chciałam zrobić wielką karierę w Polsce, oglądałam nasz wywiad sprzed sześciu lat, no to byłam zupełnie inną osobą - wyznała zadumana. Chciałam zrobić rewolucję, no... nie udało się. Myślałam sobie, że po to śpiewam po angielsku, żeby zrobić rewolucję. Wtedy coraz więcej ludzi śpiewałoby po angielsku, żebyśmy mogli zrobić zagraniczną karierę jednak nie jest to takie łatwe.
Na koniec, gdy zaczął się temat nowego albumu, żona Wojtusia wyraźnie rozpromieniła się i z egzaltacją godną wielkiej artystki, za którą się uważa, zaczęła opowiadać o kulisach powstawania swojego dzieła.
Cztery piosenki z płyty powstały w Polsce, ale zachowały londyńską jakość - chwaliła się. Z producentem Petem Boxtą mieliśmy taki flow, że wchodziliśmy do studia i nie wiedzieliśmy co nagramy. Nie było czegoś takiego, że słuchamy jakichś inspiracji. Oglądaliśmy teledyski, ale bez dźwięku, absolutnie żadnych innych brzmień tego dnia, żeby totalnie świeża krew była przy tworzeniu. Puszczaliśmy sobie obrazki i na przykład mówiłam jaką emocję chciałabym uzyskać, ale właśnie wizualnie. Inspirowaliśmy się obrazami. W ten sposób tworzyliśmy, totalnie od zera. Współkomponowałam wszystkie utwory na tej płycie i wszystkie beaty są moje. Zresztą może zabrzmi to kokieteryjnie, ale jestem za bardzo twórcza, żeby pracować z jakimś terrorystą w studiu. Muszę mieć absolutną kontrolę nad tym co tworzę. Czasem pracowałam z songwriterami w Londynie, oni sobie coś nucili pod nosem, ale nieczęsto korzystałam z tych melodii. Słyszałam o tym, że w Polsce dostaje się gotowe piosenki. Absolutnie coś takiego nie wchodziłoby u mnie w grę.
Mojej płycie bliżej jest do alternatywy niż mainstreamu - podsumowała.
Cieszycie się, że wróciła?
**#gwiazdy: Marina nie pojedzie w trasę koncertową ze względu na Szczęsnego?
**