Marcin Prokop dostał swoją życiową szansę dzięki protekcji Kuby Wojewódzkiego. To on wkecił go do Idola, jako swojego następcę. Później wyznał jednak, że bardzo tego żałuje. Atakował Prokopa twierdząc między innymi że jest "jednym z najbardziej tandetnych konferansjerów polskiego show-biznesu" i "nie ma charakteru".
Prawdopodobnie pozazdrościł mu sukcesów finansowych. Pewna bezkompromisowość Kuby uniemożliwia mu bowiem udział w najlepiej płatnych chałturach (imprezy branży spożywczej itp.), które po Prokopie jakoś spływają. Dzięki temu zarabia on dużo ponad 120 tysięcy miesięcznie, co zasugerował dyskretnie w ostatnim wywiadzie dla Playboya.
W tym samym wywiadzie Marcin wbił szpilę Wojewódzkiemu, twierdząc że szuka on poklasku i akceptacji w nawet najbardziej prywatnych sytuacjach. Gdy tylko pojawi się ktoś obcy, stara się zabłysnąć jako kawalarz i przypodobać.
Oczywiście, jak to w show-biznesie, Prokop ubrał to wszystko w komplementy, ale tym bardziej musiało to Kubę zaboleć:
Moje podejście do niego przypomina obecny stosunek Polaków do Lecha Wałęsy. Mam świadomość jego zasług, ale z drugiej strony wiem, że nie jest postacią zerojedynkową i ma w sobie sporo wątpliwych szarości - zaczyna bardzo dyplomatycznie Prokop. Spędzanie z nim czasu sam na sam jest niezwykle miłym doświadczeniem, potrafi być ujmującym rozmówcą, ale kiedy na arenie pojawia się ktoś trzeci, Kuba od razu przestawia się na tryb "popatrzcie, jaki jestem fajny". Po pewnym czasie staje się to męczące.