Latem 2015 roku CBA zatrzymało Marcina D., wówczas jeszcze męża Marty Kaczyńskiej. Podejrzewano, że adwokat miał sporo wspólnego z wyłudzeniem 13 milionów złotych z Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych, praniem pieniędzy w rajach podatkowych i działaniem w zorganizowanej grupie przestępczej. Marcin występował w mediach pod inicjałem nazwiska do jesieni 2016 roku, kiedy to wyszedł z aresztu za 3 miliony złotych poręczenia majątkowego. Chociaż dla zwykłego Kowalskiego taka kwota jest kosmiczna, rodzina Marcina nie miała większych kłopotów, by ją uzbierać. Marek Dubieniecki, ojciec podejrzanego, który sam jest zresztą prawnikiem, od początku twierdził, że syn został wrobiony i nie ma z tym nic wspólnego. Wszystkiemu winna jest oczywiście prokuratura, która chce go zniszczyć.
Cóż, od tamtego czasu sporo zmieniło się w życiu uciśnionego Marcina: ostatecznie rozwiódł się z Kaczyńską, ponownie został ojcem (tym razem dziecka Katarzyny M., wspólniczki i byłej żony Artura Boruca) i... znów wrócił do skróconej wersji nazwiska. Wszystko dlatego, że 29 grudnia prokuratura wreszcie postawiła mu zarzuty.
Akt oskarżenia wpłynął do Sądu Okręgowego w Krakowie w piątek po południu. Wymiar sprawiedliwości potwierdza, że chodzi o wyłudzenia finansowe z PFRON oraz pranie brudnych pieniędzy. Akt oskarżenia liczy 670 stron (!), zarzuty usłyszało 9 osób, ale to Marcin D. jest głównym oskarżonym.
Jak myślicie, czego w nowym roku należy życzyć Marcinowi?
**Chcieli uciec z wojska. Z zimną krwią zamordowali wędkarza dla jego auta
**