Dominika Ostałowska, znana głównie z roli w M jak miłość, to aktorka sprawiająca wrażenie osoby bardzo spokojnej i statecznej. Do głowy by nam nie przyszło, że może stroić gwiazdorskie fochy. A jednak - nasza informatorka wspomina awanturę, jaką Ostałowska wszczęła na warszawskim Okęciu:
Spotkałam ją, kiedy wraz z mężem i synkiem czekali w kolejce do odprawy. Lecieli do Egiptu, a konkretnie do Sharm el Sheikh. Trudno było ją poznać, w brudnych japonkach, bluzie i bojówkach, starej czapce i okularach. Jej mąż, aktor Hubert Zduniak, nie krył się tak bardzo. Podczas kontroli bagażu podręcznego w jej walizce znaleziono kremy, co jest niedozwolone po zamachach z 11 września. Były to bardzo drogie kremy z Estee Lauder, co aktorka głośno podkreślała i nie chciała zgodzić się na wyjęcie ich z torby.
Zaproponowano jej nawet zapakowanie kremów, na co dla "zwykłych" ludzi jest już za późno i ich rzeczy po prostu lądują w koszu. Pani Dominika wyśmiała kobietę sprawdzającą jej bagaże. Krzyczała, że chce rozmawiać z kierownikiem, wymyślała, że te kremy to... leki na serce! Kobieta, która sprawdzała jej bagaże powiedziała że "zakaz dotyczy wszystkich, także osób popularnych". Mąż poirytowany stał z boku. Jej kłótnia trwała ponad 30 minut, nie mogła pogodzić się z faktem, że zakazy dotyczą każdego tak samo. Potem w samolocie siedzieli za mną i słyszałam, jak mąż zwracał jej uwagę, prosił żeby takie sytuacje nie miały więcej miejsca. Ostałowska była niemiła i nadal nie rozumiała, o co chodziło mężowi.
Opowiadamy się zdecydowanie po stronie obsługi lotniska. "Gwiazdy" warto raz na jakiś czas sprowadzać na ziemię. Żeby kłócić się pół godziny o kremy?!