"Polski Elvis", Michał Milowicz, utrzymuje się głównie z chałtur w małych miejscowościach i wsiach. Przebiera się w obciachowe ciuchy i śpiewa piosenki z repertuaru największych gwiazd muzyki. Mało atrakcyjne zajęcie dla człowieka, który występował przecież na deskach teatru.
Nasz informator wspomina festyn dożynkowy w jednej z podlubelskich wiosek, który Milowicz ostatnio "uświetnił". Jest w pełni świadomy miejsca, w jakim się znalazł. I raczej nie jest z tego dumny:
Wyglądem idealnie wpasował się w klimat imprezy - wspomina autor zdjęć. Ubrany w garnitur i okulary przeciwsłoneczne (było pochmurno) podrygiwał w rytm przebojów Elvisa, Krawczyka i Rudiego Szuberta. Co chwilę musiał odpowiadać na bezczelne zaczepki miejscowych, którzy zgromadzeni pod samą sceną pytali co mu się stało z włosami i gdzie jego serialowa żona Patrycja.
W pewnym momencie wkurzony Milowicz nie wytrzymał i odpowiedział jednemu z rolników: "Patrycja jest w domu z dzieckiem, ale to moja serialowa żona, prywatnie żony jeszcze nie mam... Chłopie, moje miejsce jest tutaj, twoje jest tam, kulturka, dobrze? Tylko tyle od ciebie wymagam."
Elvis zszedł wkurzony ze sceny po półgodzinnym występie, wsiadł do samochodu i odjechał. Nie dziwimy się, że reaguje nerwowo. Sam doskonale widzi, jak skończył i nie jest mu z tym do śmiechu.
W jego przypadku udział w Gwiezdym cyrku byłby chyba krokiem naprzód.