We wrześniu 2017 roku warszawski Sąd Okręgowy wydał wyrok uznający Dodę winną porysowania wartego 850 tysięcy złotych samochodu marki Aston Martin, należącego do Emila Haidara. Przy okazji wyszło na jaw, że piosenkarka do tego stopnia nie mogła pogodzić się z rozstaniem, że podsłuchiwała prywatne rozmowy byłego chłopaka i śledziła go w multipleksie na Sadybie, a gdy zobaczyła go z inną kobietą, porysowała mu nożem samochód. Sędzia w uzasadnieniu wyroku odczytała zapis fragmentów rozmów telefonicznych, w których Doda wyjaśniała Emilowi, żeby nie zadręczał się samochodem, bo skoro już miała ostry przedmiot w ręku, to mogło się skończyć dla niego znacznie gorzej.
Przypomnijmy: Zemsta według Dody: "Zniszczyłam ci samochód, bo umawiałeś się z jakąś ku*wą PO TYGODNIU OD ROZSTANIA!"
Sąd skazał Dodę na grzywnę wysokości 10 tysięcy złotych oraz pokrycie kosztów sądowych, wycenionych na 6 tysięcy. Piosenkarka od początku nie ukrywała, że nie zamierza zapłacić. Jej pełnomocnik wniósł apelację, to samo zrobił reprezentujący Haidara mecenas Roman Giertych, który domagał się ostrzejszej kary.
Jak z dumą donosi prawnik Dody, Giertych popełnił przy tym poważny błąd proceduralny.
Mecenas podpisał się pod apelacją, tytułując się pełnomocnikiem spółki, która w dacie składania dokumentów do sądu nie istniała już od ponad miesiąca - wyjaśnia w Fakcie mecenas Adam Gomuła. Czas pokaże, czy były podstawy formalne do dotychczasowego toczenia całej sprawy.
Zdaniem prawnika Dody, pomyłka Giertycha oznacza, że poszkodowany w sprawie o porysowany samochód nie istnieje. Jednak ostateczna interpretacja należy do sądu. Kancelaria Giertycha niewiele w tej sprawie ujawniła.
Informujemy, że to bzdura - skomentował jej pracownik w rozmowie z dziennikarzem tabloidu.