W czerwcu tego roku zdechła ulubiona suczka Tori Spelling. Gwiazda nadal nie może pogodzić się z utratą pupila, który towarzyszył jej przez ponad 11 lat. Pies był dla aktorki niczym dziecko i żył w luksusie, na jaki nie może pozwolić sobie większość ludzi. Markowe stroje, luksusowa karma i... osobisty masażysta Mimi La Rue kosztowały miesięcznie ponad 5 tysięcy dolarów.
Po śmierci suczki Tori pochowała ją na specjalnym cmentarzu dla zwierząt, który regularnie odwiedza. Spelling tak bardzo tęskni za Mimi, że postanowiła skontaktować się z jej duchem. Wynajęła medium, które specjalizuje się w kontaktach ze zmarłymi pupilami bogatych gwiazd. Już samo to wystarczy chyba, żeby patrzeć na taką osobę dość podejrzliwie...
Po wielu sesjach spirytystycznych aktorka dowiedziała się m.in., że - uwaga, uwaga - Mimi jest szczęśliwa w psim niebie, ale smutno jej z powodu rozstania z ukochana panią.
Ostatnio kontakt z psem został zerwany i Tori obawia się, że stało się coś złego. Chciała zadać Mimi jeszcze wiele pytań i przekazać, że nadal ją kocha. Zapewne za odpowiednią (wyższą) opłatą uda się ponownie nawiązać kontakt.
A my się dziwimy, że gwiazdy z Hollywood masowo wstępują do różnych sekt... Za głupotę się płaci.
Idioci po prostu nie powinni mieć tyle pieniędzy. To medium wykonuje w gruncie rzeczy pożyteczną pracę - wyciąga pieniądze od osoby, która mogłaby zrobić sobie nimi krzywdę.