Natalka Lesz to zdecydowanie najfajniesza nie potrafiąca śpiewać polska wokalistka. W wywiadzie w nowej Gali dość zręcznie odpowiada na wszystkie zarzuty, które na nią spadły przez ostatni miesiąc. Prawie to kupujemy.
Gdyby tylko nie uderzała w żałosny ton Ani Muchy - "nie-śpiewam-idealnie-ale-otwieram-przed-wami- swoją-duszę-więc-się-odpierdolcie". Dziewczyny, nie idźcie tą drogą:
Jestem artystką, która postawiła sobie za cel, że będzie mówić i śpiewać o prawdziwych emocjach, i chcę te emocje wywoływać u słuchaczy. I wiesz co? Jeśli mi się to udaje, to mam gdzieś, czy jestem w drugim takcie pod dźwiękiem w trzeciej zwrotce, czy nie.
Poza tym fragmentem udało jej się na szczęście uniknąć patosu. Przekonuje, że mimo iż jej agencja PR-owa chciała promować ją jako "polską Paris Hilton", odmówiła.
Nie wyróżniam się z tłumu, nie wywołuję sensacji, nie robię scen, nie upijam się publicznie - wylicza powody, dla których nie powinna była zostać gwiazdą. Mimo to została. Pomogły jej nawet nie same pieniądze ojca, ale fakt, że będzie kiedyś najbogatszą polską byłą piosenkarką. To pobudza wyobraźnię i zwyczajnie interesuje ludzi. Jako pierwsi zaczęliśmy o tym pisać i jakoś się potoczyło. Natalia twierdzi, że jej ojciec bardzo przeżywa całe to zainteresowanie jej osobą:
"Chyba nie przypuszczał, że codziennie będzie musiał czytać o swojej córce na Pudelku. Zresztą ja też nie, bo bardziej grzecznej i cichej dziewczyny ode mnie chyba nie ma.
Rozumiecie? "Musiał"! Aleksander Lesz (wart 80 000 000 zł) też się uzależnił. Za tę szczerość wybaczamy wszystko.