Zawsze domyślaliśmy się, że Tomek Jacyków jest tylko parodią stylisty, a nie człowiekiem, u którego można na poważnie radzić się w sprawach ubioru. Jak zwykle potwierdza się, że trzeba ufać pierwszemu wrażeniu.
Zabawne, że znajdują się osoby gotowe płacić mu za spacer do galerii handlowej. Nasz informator spotkał Jacykowa na jednym z takich wypadów. Przy okazji wyszedł na jaw kolejny dowód na to, że ten facet kompletnie nie zna się na tym, za co bierze pieniądze:
Wpadłem na zakupy do sklepu Redford i Grant, dystrybutora marek Prada, DG, Gucci i Tods. Nie od dzisiaj wiadomo, że po sezonie wyprzedaży sklep wydziela pewną przestrzeń, gdzie wystawione są niesprzedane towary ostatecznie przecenione o 70% i wtedy luksusowe marki można kupić w rozsądnych cenach. Ta część sklepu bardziej przypomina w tym czasie outlet niż ekskluzywny butik, wszystko jest ściśnięte, buty stoją na kupie na pudełkach, nawet cześć przymierzalni służy za powierzchnię wystawową. Każdy wie, że to ostateczna wyprzedaż dla łowców okazji z mniejszym budżetem.
Spacerowałem sobie po tej części sklepu oglądając różne ubrania, gdy mym oczom ukazał się Pan Jacyków z elegancko ubraną kobietą. Zaczęli szperać wśród tych przecenionych produktów. Jacyków wyglądał jak zwykle, czyli jak stylista z Manhatanu sprzed 10 lat - czarne pantalony, biała wymięta koszula, białe sandałki i torba przewieszona przez ramię.
Nagle zza pleców usłyszałem pytanie: "Czy to jest aktualna kolekcja?" Rozejrzałem się po sali, ale byłem tam jedyną osobą poza Panem J. i jego towarzyszką. Odnalazłem jego pytający wzrok świdrujący mi czoło. Grzecznie odpowiedziałem, że niestety ja tutaj nie pracuję. Więc gdy tylko pojawiła się ekspedientka, Jacyków powtórzył swoje żenujące pytanie. Facet, którego zawodem jest robienie drogich zakupów nie odróżnia outletu od eleganckiego butiku i nie wie, że w tym znanym sklepie są zawsze takie przeceny?
Dobre pytanie. To jakaś kompromitacja.