Kinga Rusin nie kryje się ze swoimi sportowymi pasjami. Dziennikarka od kilku lat uprawia jeździectwo i narciarstwo. Podczas jednego z zimowych sezonów, była żona Tomasza Lisa wzięła udział w zawodach narciarskich w kurorcie Solden w Austrii, gdzie zajęła pierwsze miejsce.
Jak się okazuje, ostatni wyjazd nie był już tak udany, jak poprzedni. Kinga Rusin rozmowie z JastrząbPost opowiedziała o wypadku, któremu uległa podczas treningów z reprezentacją juniorów Włoch:
Porządny trening to nie jest więcej niż trzy godziny dziennie. Coś się ze mną dziwnego stało, sama jazda na nartach nie sprawia mi przyjemności, nie lubię jeździć w górę, w dół, uważam, że to jest strata czasu. Jeździłam teraz z reprezentacją juniorów Włoch, dosyć upokarzające dla mnie doświadczenie i trzy godziny jazdy z tymi 13-14 letnimi ludźmi dawało mi tak w kość, że miałam serdecznie dosyć. Następnego dnia mówiłam, że nie wracam tam, bo jest to dla mnie upokarzające. Oni nie mają pojęcia kim ja jestem, ja się tam załapałam na te treningi, więc się przywitaliśmy. Musiałam im wytłumaczyć dlaczego tam jestem, co robię i dlaczego się tak katuję. Nawet uległam wypadkowi, ale szczęśliwie nie widać - przejdę rehabilitację i wrócę do treningów - opowiada.
Rusin przyznaje, że miała dużo szczęścia. mimo że wypadek wyglądał na poważny, nic groźnego się nie stało:
Mam uszkodzoną kaletkę na ramieniu w stawie barkowym i mam lekko naderwane dwa ścięgna, ale jest okej. Myślałam, że będzie dużo gorzej, myślałam, że mam złamaną rękę, ale nie widać już, bo miałam całą twarz zmasakrowaną, ale się wygoiła - opisuje dziennikarka.
AKTUALIZACJA: Dziennikarka postanowiła odnieść się do własnych słów następującymi wpisem: