20 lutego zmarła Agnieszka Kotulanka. Miała zaledwie 61 lat. Aktorka od kilkunastu lat cierpiała na chorobę alkoholową, która była powodem zwolnienia jej z serialu Klan pięć lat temu i odesłania do domu, by "uporządkowała swoje sprawy".
Niestety, kolejne odwyki przynosiły poprawę tylko na krótko. W tej sytuacji wiele osób podejrzewało, że śmierć aktorki mogła mieć związek z alkoholem.
Jednak, jak ujawnia znajomy rodziny w rozmowie z Faktem, było zupełnie inaczej. Śmierć zabrała Kotulankę akurat, gdy wychodziła z nałogu i z ogromnymi nadziejami patrzyła w przyszłość.
Marskość wątroby, którą sugerowali niektórzy, to bzdura - zapewnia informator tabloidu. Śmierć sobie zadrwiła z Agnieszki i zabrała ją w momencie, gdy wracała do formy i wierzyła, że będzie dobrze.
Podobno bezpośrednią przyczyną śmierci był wylew, którego objawy aktorka zlekceważyła, myląc je z silną migreną.
Rozmawiała z rodziną przez telefon, ale mówiła, że pewnie źle się czuje przez ciśnienie i pogodę - ujawnia źródło gazety. Zbagatelizowała ból głowy, bo myślała, że szybko przejdzie. W przeszłości miała już takie sytuacje, bo była meteopatką.
Gdy wezwano pogotowie, było już za późno. Sąsiedzi aktorki z warszawskiego Ursynowa wspominają, że tuż przed jej śmiercią pod blok podjechała karetka, a po klatce schodowej kręcili się ratownicy medyczni.
Twoja śmierć nas zaskoczyła jak złodziej w nocy - powiedział ksiądz na pogrzebie Kotulanki.