Kamil Durczok po przymusowym półtorarocznym bezrobociu, jesienią 2016 roku wrócił do telewizji. Dziennikarz, któremu Tomasz Lis wypomniał w Newsweeku "czołganie i upokarzanie" pracowników redakcji Faktów, wykorzystał fakt, że dyrektor programowa Polsatu Nina Terentiew ma do niego słabość. Dzięki jej poparciu były szef redakcji informacyjnej TVN-u,któremu specjalna komisja udowodniła molestowanie i mobbing, może zapewniać w wywiadach, że "robił co chciał" i nie zamierza tego zmieniać. W wywiadzie dla Newsweeka, tego samego, który upublicznił metody pracy Durczoka, dziennikarz dał do zrozumienia, że pracownicy po prostu nie rozumieli tego, że wrzeszczy na nich dla ich własnego dobra.
Wszystko, co się mówi, nawet krzyczy, jest po to, by osiągnąć jak najlepszy efekt. No tak, zdarzało mi się krzyczeć - wyjaśnił w wywiadzie. Nie uwzględniłem jednego - że nie wszyscy dobrze znoszą krzyk, a nawet podniesienie głosu.
W rozmowie z Vivą przyznał zaś, że półtoraroczna praca nad sobą niewiele mu dała i nadal jest cholerykiem. Zapowiedział także, że nie wyklucza tego, że nadal będzie krzyczał na ludzi i "czołgał" swoich nowych podwładnych.
Przekazał im także zawoalowaną groźbę, że na wypadek, gdyby przyszło im do głowy na niego naskarżyć, to on szybko zorientuje się, kto jest źródłem przecieku. Tak jak po raportach komisji specjalnej TVN-u odgadł, kto rozmawiał ze śledczymi.
Doskonale potrafiłem po pytaniach poznać, kto jest autorem informacji prawdziwej bądź nieprawdziwej. Po każdym pytaniu dokładnie wiedziałem, kto za nim stoi. Jak miałbym pracować z tymi ludźmi? - żalił się w Vivie, gdy jeszcze był ze swoją żoną. W końcu i ona przejrzała na oczy...: Durczok w "Vivie": "Moja żona nie jest ze mną dla pieniędzy"
Polsat News postanowił zatrudnić takiego właśnie człowieka i dać mu do prowadzenia autorski program o dwuznacznym, biorąc pod uwagę przeszłość Kamila, tytule Durczokracja. Niestety, program wystartował z już i tak niską oglądalnością 119 tysięcy widzów, z których większość zrezygnowała po dwóch odcinkach, więc trzeci oglądało już tylko 46 tysięcy widzów.
Kamil próbował nadrabiać miną i właściwą sobie arogancją, jednak szefowie w końcu poznali się na jego sztuczkach.
Jak donoszą Wirtualne Media, Durczokracja znalazła się w gronie programów, które zniknęły z ramówki przed świętami i nie wrócą na wiosnę. A być może już nigdy...
Polsat News od września 2017 roku w dni powszednie o godz. 21.00 wprowadził wieczorne pasmo publicystyczne, w którym widzowie w każdym dniu tygodnia mogli oglądać inny autorski program czołowych dziennikarzy związanych ze stacją. W poniedziałki nadawano "Tło" Bartosza Kurka, we wtorki - "Pod pressją" Joanny Wrześniewskiej-Sieger, w środy - "Dorota Gawryluk zaprasza", w czwartki - "Durczokracja" Kamila Durczoka, a w piątki - "Prezydenci i Premierzy" Jarosława Gugały - przypomina portal. Pierwsze cztery audycje przestały być emitowane w grudniu ubiegłego roku. Programy nie powróciły do ramówki stacji wraz z wiosenną ramówką. Polsat News bez zmian dalej pokazuje tylko piątkowych "Prezydentów i Premierów".
Będziecie tęsknić?