Błyskawiczna kariera Mateusza Kijowskiego może uchodzić za kliniczny dowód na to, że w Polsce od czasów Nikodema Dyzmy niewiele się zmieniło i wybić się może praktycznie każdy. Bezrobotny informatyk z wyliniałym kucykiem dwa lata temu postanowił zrobić karierę na fali niezadowolenia tej części obywateli, których nie zachwycają rządy Prawa i Sprawiedliwości. Poszło mu tym łatwiej, że po przegranych wyborach parlamentarnych liderzy opozycji szybko pokazali swoim wyborcom, gdzie dokładnie mają ich nadzieje i oczekiwania i w zupełności zadowolili się luksusowym bezrobociem w Sejmie, oczywiście na koszt podatników.
Wszystko ułożyło się po myśli Kijowskiego. W poczuciu całkowitej bezkarności i braku jakiejkolwiek konkurencji, śmiało podbierał pieniądze z puszek wolontariuszy i wystawiał sobie faktury na grube tysiące złotych, rzekomo za obsługę informatyczną działalności ruchu. W ten sposób na konto Kijowskiego i jego żony Magdaleny w ciągu kilku miesięcy trafiło ponad 91 tysięcy złotych. Lider KOD-u robił to tak sprytnie, by komornik nie dowiedział się o tych pieniądzach i nie zajął ich na poczet zaległych alimentów na jego dzieci.
Kiedy rozczarowani jego pazernością działacze KOD-u ujawnili machlojki Kijowskiego, ten zaczął skarżyć się w mediach na prowokację i oskarżać tajne służby, że się na niego uwzięły. Żalił się, gdzie popadnie, że jest tak biedny, że znajomi muszą mu robić zakupy, a nie może przyjąć żadnej z napływających lawinowo ofert pracy, bo każda z nich jest z pewnością "polityczną prowokacją".
Przy owładniętym manią prześladowczą byłym liderze KOD-u wytrwała już tylko siostra Krystyny Pawłowicz, która, chyba też trochę na złość siostrze, zorganizowała zbiórkę pieniędzy na życie dla biednego, bezrobotnego informatyka, który oszukał i wystawił na pośmiewisko tysiące Polaków: Kijowski żali się na swój los: "Żyję dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół. Czasami ktoś mi przywozi zakupy spożywcze"
Kijowski wprawdzie obiecywał, że wyjedzie z Polski i wiele osób naprawdę na to liczyło, jednak okazało się, że woli zostać i żyć z jałmużny. Może i lepiej byłoby gdyby rzeczywiście wyjechał, bo po pierwsze zszedłby z oczu rozgoryczonym ludziom, a po drugie aktualne grozi mu do ośmiu lat więzienia.
Jak informuje RMF FM, świdnicka prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia wobec Mateusza K. i byłego skarbnika KOD, Piotra Ch. Zarzuca oskarżonym poświadczenie nieprawdy i przywłaszczenie sobie 121 tysięcy złotych z publicznych zbiórek stowarzyszenia.
Sprawa ma związek z 9 fakturami, wystawionymi przez firmę byłego lidera KOD, który miał wykonywać na rzecz komitetu usługi informatyczne - przypomina Fakt. Śledczy utrzymują, że podejrzani mężczyźni chcieli przywłaszczyć dodatkowo 15 tys. zł. Zdaniem prokuratury wystawiane faktury były "związane z rzekomo wykonanymi usługami". Mateusz K. utrzymuje, że zarząd KOD zdecydował, że będzie mu wypłacane wynagrodzenie w wysokości 10 tys. zł miesięcznie plus podatki. Formą realizacji ustaleń miałoby być wystawianie wyżej wymienionych faktur.
Niestety, prokurator jakoś mu nie uwierzył.
Wyjaśnienia stoją w sprzeczności z zebranym w sprawie materiałem dowodowym, w tym z zeznaniami przesłuchanych w charakterze świadków członków zarządu stowarzyszenia KOD oraz z przedłożoną przez nich dokumentacją - wyjaśnia rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Świdnicy Tomasz Orepuk.
Akt oskarżenia trafił już do Sądu Rejonowego w Pruszkowie. Mateuszowi grozi nawet osiem lat więzienia.