Choć mało kto potrafi wymienić osiągnięcia zawodowe Julii Pieruchy, o jej konflikcie z byłym mężem wiedzą chyba wszyscy. Kilka lat temu celebrytka lansowała się z wąsatym Ianem Dowem na ściankach i pozowała na idealną parę. Niestety, jak to często bywa, wkrótce okazało się, że ich zawarte w obrządku buddyjskim małżeństwo przechodziło poważny kryzys. Amerykanin nie kwapił się ponoć do pracy i żył na koszt żony. Przez siedem lat spędzonych w Polsce nie zadał sobie nawet trudu, by opanować język polski choćby na poziomie podstawowym. Chętnie za to, już po rozstaniu, udzielał wywiadów, w których żalił się na Pietruchę. Opowiadał, że go zdradzała oraz zarzucił jej przypisanie sobie całego wkładu w płytę, którą razem nagrali. Publicznie groził jej też pozwami sądowymi.
Julia raczej nie wypowiadała się na temat swojego związku jednak wyjątek zrobiła w najnowszym wydaniu magazynu Zwierciadło. Przyznaje w nim, że najbardziej bolało ją wywlekanie prywatnych brudów na światło dzienne.
Bolało. Myślę, że to zawsze boli, gdy ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać i przenoszą osobiste sprawy na publiczne forum. Gdy przez długi czas są sobie bliscy, a potem nagle gdzieś to porozumienie znika - powiedziała aktorka.
Pietrucha przyznaje, że z trudem przychodziło jej spokojne obserwowanie jak Dow oczernia ją w mediach.
To smutne, że tak się nie stało. Na pewno nie było łatwo wytrwać w milczeniu, nie wdawać się w tę bezsensowną medialną przepychankę, ale nie chciałam dolewać oliwy do ognia, bo to nie ma sensu. I nie czuję, żebym miała się z czegokolwiek tłumaczyć, bo niczego nie zrobiłam - przekonuje.
28-latka zapowiada, że więcej nie będzie się odnosić publicznie do tej sprawy.
Nie komentowałam tego, co pisały media wtedy, i teraz też nie chcę się do tego odnosić. To jednak wciąż jest nasza prywatna sprawa i powinniśmy rozwiązać ją między sobą - dodaje.
Niestety to może nie być łatwe, bo Dow ma na ten temat chyba nieco inne zdanie.