Przestępstwo stalkingu popełnia każdy, kto przez uporczywe nękanie innej osoby lub osoby jej najbliższej wzbudza u niej uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia. To właśnie spotkało Marię, profesorkę jednej z wrocławskich uczelni. Kobieta przez lata otrzymywała wiadomości z pogróżkami, które doprowadziły do obawy o własne życie.
Miłosny dramat na jednej z wrocławskich uczelni opisała Gazeta Wyborcza. Autor tekstu zaznaczył, że imiona zostały zmienione dla dobra poszkodowanych osób.
Doktor Maria L. pracowała na tej samej uczelni, na której pracował jej życiowy partner - 62-letni Konrad M. - opisuje Wyborcza. Latem 2012 roku Maria zaczęła dostawać niepokojące smsy. "Dajesz du.... su..!". "Ty dzielnicowa kur.." - pisał anonimowy nadawca. Smsy dotyczyły nie tylko kobiety, ale także jej partnera, którego prześladowca nazywał "podstarzałym profesorkiem, figlującym ostatkiem sił".
Przez kilka następnych miesięcy Maria wciąż otrzymywała głuche telefon i wiadomości z pogróżkami. Doszło do tego, że dręczyciel zaczął wypisywać do osób z otoczenia pary, między innymi syna profesora i rektora uczelni.
Ta mocno zużyta przez innych stara panna jest najgorszym pracownikiem naukowym na uczelni, a profesor broni jej bez wstydu, faworyzuje, sypia z nią, urywając się z pracy, jeździ z nią na konferencje jako sexservice - pisał prześladowca.
Maria nie była w stanie wytrzymać dłużej nękania, dlatego też wybrała się do psychologa, który jednoznacznie stwierdził u niej objawy charakterystyczne dla ofiar stalkingu. Po przeanalizowaniu treści wszystkich maili i smsów para doszła do wniosku, że nadawcą musiał być ktoś, kto dobrze ich zna i najprawdopodobniej pracuje z nimi na co dzień. Po zgłoszeniu sprawy na policję okazało się, że osobą odpowiedzialną za gnębienie jest... profesor Beata C., była partnerka Konrada, która od lat pracowała z parą na wrocławskiej uczelni. Gdy w maju 2014 policjanci przeszukali mieszkanie profesorki wyszło na jaw, że większość wiadomości została wysłanych właśnie z jej komputera.
Beata C. nie mogła zostać dyscyplinarnie zwolniona z uczelni, bo o winie osoby na tak wysokim stanowisku może decydować tylko Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Sąd zasądził publiczne przeprosiny oraz tysiąc złotych zadośćuczynienia dla pokrzywdzonych. Maria i Konrad odwołali się od wyroku, co poskutkowało zwiększeniem sumy do 5000 złotych.
Okazuje się, że mimo popełnienia przestępstwa za które grożą trzy lata więzienia Beata do dziś piastuje wysokie stanowisko na uczelni - niedawno awansowała na pełnomocnika rektora. Maria została zwolniona z pracy na mocy decyzji grona profesorów, w którym znajdowała się między innymi Beata. Maria L. zażądała zadośćuczynienia od uczelni, za mobbing i bezpodstawne zwolnienie, za co władze wypłaciły jej niemal 50 tysięcy złotych odszkodowania.