Alicja Bachleda-Curuś po świetnie przyjętym filmie Trade z 2007 roku, w którym przejmująco zagrała ofiarę handlarzy kobietami, została ogłoszona jedną z największych nadziei światowego kina. Na fali chwilowej, jak się okazało, popularności, dostała jeszcze główną rolę w filmie Neila Jordana Ondine. Na planie poznała Colina Farrella, zaszła z nim w ciążę i na tym się w zasadzie skończyły się jej międzynarodowe sukcesy.
Wprawdzie wystąpiła jeszcze w koprodukcji polsko-włoskiej Bitwa pod Wiedniem, jednak ciężko uznać ten film za oszałamiający sukces, zaś sama aktorka, zażenowana efektem, wyszła z premiery przed zakończeniem.
Od tamtej pory za gwiazdę uważana jest tylko w Polsce. Wielu specjalistów z branży radzi jej zresztą, by przestała łudzić się, że osiągnie coś jeszcze w Hollywood i wróciła do Polski, gdzie ma szanse na udaną karierę.
Na przeszkodzie realizacji tych planów stoi jednak wspólna opieka nad synem Henrym Tadeuszem, którą aktorka sprawuje razem z byłym partnerem mieszkającym na stałe w Los Angeles.
Alicja chyba też już zrozumiała, że na wielkie role w amerykańskich produkcjach nie ma raczej co liczyć. Jak donosi tygodnik Rewia, za namową swojego aktualnego chłopaka, Marcina Gortata postanowiła dokończyć studia na wydziale historii sztuki i dla odmiany spróbować swoich sił w tej trudnej branży.
Podobno planuje otwarcie własnej galerii sztuki w Los Angeles. Chce prezentować tam prace polskich artystów, w tym swoje.
Kiedy będzie miała na to papiery, poczuje się dużo pewniej - ujawnia znajomy aktorki w rozmowie z tabloidem. Tym bardziej, że Polacy mieszkający w Los Angeles są spragnieni rodzimej sztuki.