Weronika Rosati półtora miesiąca przed planowanym terminem porodu wyjechała do Los Angeles, żeby urodzić tam dziecko. Niestety, jej partner Robert Śmigielski, z powodu nawału zajęć nie mógł jej towarzyszyć. Zresztą, to dla niego już piąte doświadczenie rodzicielskie, bo ma czworo starszych dzieci z poprzedniego związku. Z Weroniką pojechała więc mama, Teresa Rosati.
Była przy mnie przez większość czasu - wspomina aktorka w rozmowie z Urodą życia. W czasie ciąży chodziłam na mnóstwo warsztatów prenatalnych i dla kobiet z małymi dziećmi, to było ciekawe doświadczenie. Większość kobiet przychodziła na te zajęcia z partnerami, a ja przychodziłam z mamą. Kiedy okazało się,że na jednym z warsztatów przez pierwszą godzinę partner uczy się masować partnerkę, mama zwątpiła: "Ja się na to nie pisałam"- śmiała się.
Smutno to wszystko brzmi. Jednak Weronika uznała, że zdobycie dla córki amerykańskiego obywatelstwa warte jest rozłąki z partnerem na samą końcówkę ciąży i pozbawienia go możliwości uczestniczenia w przygotowaniach do porodu.
Pojechałam tam po prostu na parę tygodni tylko po to, by urodzić - przyznaje Weronika. Potrzebowałam takiego oderwania od wszystkiego. Zależało mi na tym, aby ten czas był dla nas wyjątkowy, a przede wszystkim prywatny. Chciałam też zapewnić Eli amerykańskie obywatelstwo. Bo choć w Warszawie jest mój dom, to jednocześnie pragnę dać jej możliwość wyboru w przyszłości. Ofiarować to, co jest w moim zasięgu, dostarczyć narzędzi, które może wiele jej ułatwią, sprawią, że będzie mogła czuć się obywatelką świata. Czytałam o sobie, że rodziłam w ekskluzywnej klinice za jakieś absurdalne pieniądze. To jakieś kompletne brednie. Lekarza prowadzącego i szpital - państwowy - pomogli mi znaleźć znajomi. Jestem im za to wdzięczna.
Mam amerykańskie ubezpieczenie, wiec nic nie płaciłam za poród. Rodziłam jak normalna Amerykanka lub rezydentka w normalnym szpitalu specjalizującym się w położnictwie. Przypominał polskie szpitale prywatne. Mniej więcej ten sam poziom komfortu. Czysto, ładnie, sympatycznie. I przed porodem i po miałam swój pokój. Na tym skończyły się luksusy. Bałam się nie bólu, ale tego, że coś pójdzie nie tak, że będą komplikacje. Ale potem już wszystko potoczyło się gładko. Na szczęście żadnej depresji, żadnego smutku za utraconą wolnością. Moim największym marzeniem było właśnie to, żeby mieć rodzinę i dziecko. Mój brat jest ode mnie o 12 lat starszy, więc oboje byliśmy wychowywani trochę jak jedynacy. Wiem, jak to jest, dlatego bardzo bym chciała, żeby Elizabeth miała rodzeństwo. Chciałabym mieć większą rodzinę. Ale na razie skupiam się na Eli.