Chociaż Marcin Kydryński nie bywa (na szczęście) zbyt często bohaterem prasy kolorowej, nie sposób przejść obojętnie wobec każdego nowego wywiadu, jakiego udzieli. 50-letni artysta, syn Haliny Kunickiej i Lucjana Kydryńskiego, prywatnie mąż Anny Marii Jopek, ma na swoim koncie kilka wypowiedzi, które trudno nazwać niefortunnymi. Marcin z reporterskim zachwytem pisał między innymi o nieletnich Afrykankach, które mógłby "pieścić przez wiele godzin", bo dziewczynki "proszą o to, by je pokryć" (!). Być może część Czytelników Pudelka nie pamięta tego wywiadu, który przypominamy z zażenowaniem i pewnym poczuciem obowiązku, biorąc pod uwagę, że Kydryński jest w pewnych kręgach wręcz hołubiony za swoją wybitną działaność:
W ubiegłym tygodniu Marcin Kydryński skończył 50 lat, co postanowił uczcić osobliwym wywiadem w Onecie. Trudno właściwie nazwać to wywiadem, a raczej laurką dla samego siebie i całym zbiorem przechwałek, jak to Kydryński, chociaż uważa się za skromnego człowieka (!), przyjaźni się z największymi artystami na świecie. I z Jarkiem Kuźniarem, bo tego uważa za geniusza dziennikarstwa.
Wie pan, odkąd wyprowadziłem się od rodziców, mając 21 lat, w żadnym z domów nie miałem. W Lizbonie nie mam nawet Internetu. Mam sporo książek. I zawsze za mało czasu, by je zrozumieć tak do cna - zaznacza skromnie gdzieś w środku rozmowy. Lubię Onet. Wielbię Jarka Kuźniara, to geniusz, nie wyobrażam sobie poranka bez jego programu. Ale potem schodzę niżej, patrzę na te artykuły i czytam: "Ta i ta pokazała się w bikini: jak wypadła?". Inna "pokazała odważne zdjęcie, jest na nim kompletnie naga". Odważne drodzy państwo to są zdjęcia Jamesa Nachtweya z Somalii. Ktoś "zaliczył wpadkę na Instagramie"; jakaś pani "jest w ciąży od 20 miesięcy". Jeszcze chwila i dowiemy się, że ktoś inny "już tak nie wygląda" lub "przerwał milczenie"… A Onet to przecież parnas. Gdzie indziej strach w ogóle zajrzeć. Rozumiem tatę i jego rozczarowanie, choć przynajmniej Internetu nie poznał. Na szczęście.
Na szczęście możemy liczyć na Marcina, który czuje się już tak zmęczony światem jak jego 75-letni ojciec. Kydryński junior nie zna większości współczesnych artystów występujących na festiwalach, bo pasjonuje się muzyką klasyczną i etniczną. Jak na skromnego człowieka przystało, mimochodem pochwalił się medalem, który dostał jak Barack Obama dostał Nobla:
Nie tylko jestem spełniony, ale wszystko, co mi się w muzyce przydarzyło, było znacznie na wyrost - kryguje się. Trochę jak z tym medalem, który dostałem od prezydenta Portugalii za krzewienie kultury jego kraju. Jak Obama Nobla, na zachętę. To się potem musiałem wykazać!
Ciężko zacytować najbardziej żenujące fragmenty wywiadu z Kydryńskim, bo na dobrą sprawę należałoby przytoczyć cały tekst. Z rozmowy możemy dowiedzieć się jeszcze, że jako dziecko dorastał wśród przyjaciół rodziców (m.in. Wojciecha Młynarskiego), a także protekcjonalnie poklepał po ramieniu Stinga. Te czasy to na szczęście już przeszłość:
Chyba każdy z nas musi przejść przez taki poziom pychy i buty, by docenić wartość pokory. Teraz z kolei jestem na drugim biegunie. Także niewygodnym, nie polecam nikomu - opowiada.
Dobrze wiedzieć, że Marcin Kydryński jest świadomy niektórych swoich wad, chociaż tych ma akurat mało. Dotyczą one tylko draństewek w relacjach z kobietami.
To były głównie kwestie "czci niewieściej". Lekceważyłem damy. Bywałem zakochanym w sobie bufonem. Żałosny czas. Żadne tam "draństewka". Raczej grzeszki bezpodstawnej męskiej próżności.
Trzeba przyznać, że to ciekawa interpretacja słów o pokryciu Afrykanek... No i dobrze wiedzieć, że Marcin już nie jest próżny.