Odkąd na brzegu Wisły znaleziono sześciometrową wylinkę pytona tygrysiego, na mieszkańców Warszawy i okolic padł blady strach. Maryla Rodowicz, przekonana, że pyton grasuje już w jej ogródku w podwarszawskim Konstancinie, przestała wypuszczać koty z domu, w obawie, że zostaną pożarte.
Lęki piosenkarki nie są bezpodstawne, zwłaszcza odkąd na policję zgłosił się nadwiślański wędkarz, zapewniający, że pyton na jego własnych oczach pożarł bobra żywcem, a potem odpłynął środkiem rzeki, pozostawiając za sobą ślad jak kajak.
Na szczęście na pomoc tropiącym pytona służbom mundurowym, wspartym przez wolontariuszy z widłami, ruszył nieoceniony Krzysztof Rutkowski.
Jak to zwykle on, do śledztwa zabrał się w sposób niekonwencjonalny. Pytona tropi bowiem nie nad Wisłą, tylko… w Atenach.
Wybrał się do Grecji, żeby porozmawiać ze specjalistami, którzy jakiś czas temu szukali tam groźnego węża, który wymknął się na wolność.
Ich wiedza jest nieoceniona - zapewnia Krzyś.
Szkoda, że nie mógł z nimi porozmawiać przez telefon...
Tymczasem pyton jest posądzany przez Krzysia o to, że ukrył się gdzieś na wysokości Wawra. Na szczęście Rutkowski, jak już wróci z Grecji, a pyton zechce na niego poczekać, ma na niego sprawdzony sposób.
Jak ujawnia z Super Expressie, będzie wywabiał węża na starą oponę. Podpali ją, a wtedy zniechęcony zapachem pyton sam opuści kryjówkę i wpadnie wprost w sidła sprytnego Krzysia.
Dobrze, że mamy kogoś takiego jak Krzysztof...