Producenci Gwiazdy tańczą na lodzie naprawdę liczyli na to, że Rutowicz wróci do programu. Ona jednak ich olała i... uniknęła płacenia 100 tysięcy złotych kary!
W poprzedni piątek do ostatniej chwili nie było pewne, czy Jola wróci. Poważnie kontuzjowany Conrado Moreno leżał w szpitalu, a regulamin w takich sytuacjach przewiduje przywrócenie zawodnika, który odpadł jako ostatni. Co więcej, teoretycznie Jolka nie miała żadnego wyboru: jeżeli producenci tak by zdecydowali, jej odmowa równałaby się 100 000 złotych kary.
Wbrew nadziejom fanów, nie pojawiła się na lodzie. Nasz informator rzuca trochę światła na całą sprawę:
Ona miała być w piątek w programie! Tak przynajmniej myśleli producenci, którzy nie spodziewali się, że przysporzy im tyle problemów. Rutowicz po prostu ich wystawiła! Nie pojawiała się na treningach i nie było z nią żadnego kontaktu. Nie odbierała telefonów, nie można było się z nią spotkać, nic. Do ostatnich godzin nie było wiadomo, czy w ogóle się pojawi.
Producenci musieli więc sami zdecydować, że z niej rezygnują. Nie mieli wyjścia, nie mogli ryzykować klęską programu na żywo. To wybawiło ją od kary finansowej. Wymyślili więc naprędce komedię z telefonem od Conrado.
Gdyby weszła na lodowisko, mogłoby dojść naprawdę do wielkiej afery - mówi nasze źródło. Jola i jej partner w ogóle nie byli przygotowani, a ona sama pewnie nie oszczędziłaby też słów krytyki wobec jury.
Okazuje się więc, że Jolka nie jest wcale taka głupia. Zadbała o to, żeby nie dało się jej pociągnąć do odpowiedzialności. "Chciałam wystąpić, ale nikt się ze mną nie skontaktował" - może się bronić w sądzie. Tak jak dłużnik, który uporczywie nie odbiera listów poleconych.