Beata Ścibakówna jest żoną Jana Englerta już od ponad dwóch dekad. Gdy się poznali, on był rektorem i wykładowcą Akademii Teatralnej, ona zaś jego studentką. Niedługo potem Englert objął stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie od tamtej pory Ścibakówna bez przerwy występuje. Gdy dwa lata temu wyszło na jaw, że Jan i Beata załatwili swojej córce, Helenie, rolę w Barwach szczęścia, małżeństwo zostało oskarżone o nepotyzm.
Beata postanowiła rozprawić się na łamach Faktu z opinią, jakoby 75-latek faworyzował swoich członków rodziny załatwiając im role.
W ludziach jest czasem zawiść – stwierdziła Ścibakówna. Ci, którzy myślą, że mąż mi coś załatwia po znajomości, nie byli nigdy w Teatrze Narodowym. Nie widzieli, jakie role gram i jak gram. Nie śmiałabym w ogóle prosić go o pracę!
Beata stwierdziła, że przy obsadzie spektakli liczą się tylko i wyłącznie aktorskie umiejętności.
Bez nich nikt tam nie znajdzie miejsca – zdradziła Beata. Swoją drogą lekarze czy prawnicy pomagają swojej rodzinie np. by dostać się na aplikację. A czemu u nas nie miałoby być tej pomocy?
Na koniec aktorka zapewniła, że nie konkuruje ze sławnym mężem, ponieważ "zna swoje miejsce w szeregu".
Nie aspiruję do tego, by konkurować z mężem. Zazdrość w małżeństwach aktorskich pojawia się, gdy jest się w tym samym wieku i startuje w tym samym czasie z podobnego pułapu. Gdy zostałam żoną Jana Englerta, on już przecież miał wielkie dokonania. Znam swoje miejsce w szeregu - zakończyła.