Zapewne sporo osób już zapomniało, że Michał Witkowski, zanim stał się salonowym pariasem i osobą, z którą raczej nie chce się pozować do zdjęć, był naprawdę dobrym pisarzem z niezłym poczuciem humoru, lekkością pióra i stylem, który trudno podrobić. Choć chyba nawet jego bujna wyobraźnia przed laty nie byłaby w stanie przewidzieć, że skończy grając ogony w Barwach szczęścia.
Celebryta postanowił najwyraźniej przypomnieć o tym, z czego niegdyś słynął, a więc z pisania. Na swoim Facebooku opublikował obszerne wspomnienie o zmarłej w sobotę Korze. Choć wpis jest całkiem długi, to naprawdę warto go przeczytać w całości, bo zdaje się świetnie oddawać to, kim Olga Sipowicz była w rzeczywistości.
Specjalnie sprawdziłem sobie w dziennikach, kiedy i jak poznałem Korę. To było lato 2005 roku, czyli ja świeżo po Lubiewie i przeprowadzce do Warszawy.. Albo wróciłem od Arkadiusa z Brazylii, albo właśnie tam leciałem, w każdym razie miałem coś podać, przekazać i stąd wystrojony w Comme des Garnocns (co spotkało się z uznaniem) i w kapelusz, na drżących nogach stanąłem przed willą na Płatniczej na Starych Bielanach (ulica z gazowymi latarniami). A Kora od lat okupowała drugie miejsce na Liście Znanych Ludzi, Których Najbardziej Chcę Poznać. I od razu bez żadnego psychicznego przygotowania otworzyła mi Kora wyglądająca jak milion dolarów i z Ramoną w ręku. Zęby białe na pół twarzy, dziąsła czerwone widoczne u góry i u dołu, no Gwiazda. To mnie od razu uderzyło, że co prawda ma ktoś przyjść, ale przecież w sumie tylko jakiś tam Witkowski, a ona zrobiona tak genialnie, prosto od fryzjera, opalona, chuda, inteligentna, zęby, usta, paznokcie, wszystko. A przecież w końcu jest "na po domu".
Kora była od początku do mnie bardzo pozytywnie nastawiona, bo raz, że czytała, dwa, że w końcu "z polecenia Arkadiusa", a poza tym Ona lubiła ciotki elegantki. To było widać. Nie budziły w Niej hejtu tylko pozytywne zainteresowanie. Lubiła ciotki, lubiła gadać z nimi o kapeluszach, lubiła po prostu gejów. Nawet pożyczyła mi jakiś szal.
No i ja siadam na tarasie, z Kamilem, i zaczyna się taka rozmowa o literaturze przy zielonej herbacie. Ona wszystko czytała, wszystko znała, jak doktorantka od nowej prozy polskiej! Chcesz o Masłowskiej, proszę, chcesz o Shutym (Shutym! Kto zna Shutego?!) - proszę, chcesz o Jelinek, o Hercie Muller, wszystko zna. Chcesz Pielewina? Mówisz i masz. Ona ma, i ma popodkreślane ołówkiem i z notatkami na marginesach. O Myśliwskim, że pewnie dostanie Nike, o Berezie, który się z nimi przyjaźnił. Kora podała zrobioną przez siebie zupę na mleku kokosowym z wielkimi tygrysimi krewetkami i trawą cytrynową, bardzo dobrą. I - jak później mówiłem telefonując do Pauli:
- Jaka ona "nasza", jak ona wszystko kuma, wszystkie klimaty w pół słowa! Chcesz gadać o Warlikowskim, proszę bardzo, była na Oczyszczonych, gadasz o Warlikowskim. Rozumiesz się w pół słowa. I gust i wszystko. I o kremach i o Fellinim.
Ona miała wtedy czarne włosy i właśnie wydała taką płytę (którą miałem ze sobą do podpisu), ale czy wyobrażacie sobie, jak inne to musiałby być czasy, skoro mi nawet do głowy nie przyszło robić sobie z Nią zdjęcie? Musiałbym mieć ze sobą aparat fotograficzny, bo moja komórka miała pewnie wyświetlacz wielkości centymetr na trzy. No i Kamil coś tam się źle czuł i poszedł spać, a Ona tak ironicznie do niego powiedziała:
- To zadzwoń na pogotowie.
Więc Kamil poszedł spać, a my palimy cienkie mentolowe Vogi i gadamy jakbyśmy się znali od milionów lat.Ona mi pokazuje te swoje Matki Boskie. Bo ma tyle energii, że samo śpiewanie Jej nie wystarcza, musi malować, rzeźbić, medytować, pisać teksty. Dlatego, że w moim życiu nastoletnim były tylko trzy kobiety na punkcie których miałem absolutnego fioła: Sośnicka, Janda i Kora. A znowu Ona miała tak doskonałe przygotowanie intelektualne, które stanowiło idealną platformę porozumienia. Bo czytaliśmy to samo, bo oglądaliśmy te same filmy, słuchaliśmy tej samej muzyki, kochaliśmy Galliano i Comme des Garcons. I Arkadiusa zresztą też. Więc Kamil poszedł spać a my poszliśmy do takiego jakby pokoju urządzonego jak kino. Wszystko tam służyło oglądaniu, to była kobieta, która nie obejrzałaby filmu na notebooku. Nie znosiła niczego taniego, niczego tandetnego. Telewizor był wielki, kolory nie rozpraszające, całe kolekcjonerskie zestawy płyt z filmami Binuela, Formana, Felliniego, Antonioniego... No i oglądaliśmy "Miłość blondynki" Formana, z takiego wydania, co było w Empiku z albumem. Zielona herbata. Vogi mentolowe. Głębokie rozmowy o sztuce (z którą? z którą pytam się dzisiejszą piosenkarką byłoby to możliwe? Może z Kasią Nosowską, ale to już max).
No i poczucie nierzeczywistości, że ja siedzę z Korą i gadamy. I pamiętam, że nie do końca, jak my wszyscy, rozumiała przemiany rynku, że płyty się nie sprzedają, jak kiedyś i pamiętam, że mówiła, ile milionów ludzi kupiło płytę "O!" gdy wyszła, a gdzie teraz są ci ludzie? Co jest dokładnie od lat moim pytaniem. (Również w odniesieniu do ludzi, którzy kupili Lubiewo, gdzie teraz są, skoro im się podobało). Mówiła, że nie chodzi do tych wszystkich "lansiarni" (na imprezy ściankowe), że bardzo długo była może nie biedna, ale w żadnym wypadku nie bogata, mieszkała w kawalerce jeszcze długo jak już była od dawna gwiazdą.
Podpisałem Jej Lubiewo, Ona mi swoją płytę no i ja sobie myślę, trzeba koniecznie pożyczyć coś, jakąś książkę, żeby mieć pretekst, żeby tu wrócić. Więc pożyczyłem tom wierszy jakiegoś szwajcarskiego poety, którego mi z Kamilem strasznie wychwalali. (A który w ogóle mi się nie podobał, no ale przecież chodziło o to, żeby wrócić, jak u faceta fajnego należy zapomnieć kolczyk. I tak to się zaczęło.
Pamiętam też, że Kora okresowo miała straszliwe depresje. Akurat byłem u Arkadiusa w Londynie, jak dzwoniła i po prostu całymi godzinami trzeba było ją uspokajać, pocieszać, jak Arek już nie miał siły to ja przejmowałem słuchawkę. Ja depresję doskonale znałem, ale jednak być Korą i mieć depresję? Czuła się wtedy trochę odstawiona na bocznicę, bo Maanam praktycznie się rozpadł, a tę nową płytę wydała z jakimś zespołem o nazwie "Piąty element". Tam była taka piosenka, że coś tam, "po każdej zimie przychodzi wiosna, nawet gdy bardzo jest spóźniona" i Kora liczyła bardzo na tę piosenkę w Opolu, a przegrała z Dodą w jakimś internetowym plebiscycie. No i ja Jej tłumaczyłem, że jak się jest Korą, to choćby się milion tysięcy razy przegrało i tak się nawet nie można porównywać z nikim poza może garścią światowych gwiazd typu i kalibru David Bowie.
No ale artyści, nawet wielcy, tego nie rozumieją.
- No i nagrodę dostała Doda... Ta nasza elektoda... - oświadczyła cierpko. I że radia nie chcą puszczać piosenek z tej nowej płyty. I ja jej powiedziałem, zmień kolor włosów, czy o tym rozmawialiśmy, w każdym razie bardzo szybko urodziła się nagle nowa Kora, który to już powrót, siwa i piękna, jurorka w Must Be The Music, białe włosy, biała Ramona, tysięczny powrót Kory, nowy wiatr w plecy, bo prawdziwa Gwiazda ma umiejętność odradzania się. Znika, ale gdy już wszyscy uważają, że nie wróci, nagle wraca w pełnej chwale, na nowo młoda, na nowo piękna, na nowo chuda, na białym koniu i jest szał. I to MBTM dodało Jej bardzo, ale to bardzo wiatru w plecy. Kora kwitła. Ja czasem spotykałem ją na imprezach, ale bardzo rzadko i takich bardziej w stylu rozdania Nike. No ale raz na pewno była "w lansiarni" bo na pokazie Paprocki & Brzozowski" i wtedy można było zobaczyć, co to jest za zjawisko medialne. Nie dość, że jak wchodziła na scenę, to wszystko zaczynało się kleić do kupy, ale samo Jej wchodzenie na imprezę po prostu wywoływało sensację nie tylko u fotografów. Zjawisko. I to się ma albo się tego nie ma. A co mnie w Niej najbardziej urzekło, że można było z Nią i oglądać Binuela i gadać o torbach Ricka Owensa. Nie była zamknięta ani w inteligentce, ani w znawczyni mody. Moda się od razu robiła sztuką taką samą jak Binuel, gdy tylko zaczęło się z Nią o tym rozmawiać. I o kosmetykach i o książkach i o teatrze i o dietach. Ta wszechstronność. I to, że jako jurorka mogła w tych czasach jeszcze wrócić. A jej muzyka, słowa, to już czasem były dla dzisiejszej młodzieży za trudne. Pamiętacie piosenkę "Kreon"? Kiedy Kora to pisała, zakładała, że każdy młody człowiek wie, kto to jest Kreon i Antygona. A w tych czasach wiedzieli to już głównie ludzie pod dobrych ogólniakach. Ale choćby i nie wiedzieli, cóż z tego? U niej na scenie zachodziło to rzadkie zjawisko, że energia widowni ląduje u niej, potęguje się i wraca do widowni, wskutek czego "jest szał", perpetuum mobile energii. Kora była ukształtowana przez lata siedemdziesiąte, a jednocześnie należała to tej najbardziej humanistycznej inteligencji, jaka też odchodzi właśnie ze sceny. A jednocześnie miała jak nikt gen gwiazdy. Tyle rzeczy się złożyło na tego Kreona...
O Jej śmierci nie umiem powiedzieć nic. Kompletnie. Każde zdanie będzie banałem, w stylu że największa, że charyzmatyczna, że strata. Dla mnie śmierć to koniec języka. Jako człowiek niewierzący, po prostu zostaję z pustymi rękami.
Michał, w takiej roli wolimy cię zdecydowanie bardziej.