Na Jolantę Rutowicz uwzięli się dosłownie wszyscy - prześladujący ją Jakimowicz, uczestnicy tajemniczego spisku, którzy przypuścili skryty atak na jej łyżwy (twierdzi, że przed programem ktoś przeciął jej sznurówki), a na domiar złego jej nowy przejaciel Marcin Najman... zgubił ukochanego różowego konia.
Dramat rozegrał się w jednej z ponurych dzienic Warszawy - pisze Fakt. Jolanta od niedawna mieszkająca w stolicy, poprosiła Marcina o przewiezienie kilku rzeczy do jej rodzinnego Piotrkowa. Najman zaczął upychać walizki w bagażniku. Konia położył na chwilę na dachu swojego audi, żeby mi nie przeszkadzał w pakowaniu. Po czym zapomniał o pluszaku i ruszył z piskiem opon.
Kiedy zorientował się, że zgubił zabawkę, wrócił po nią, ale już było za późno. Koń został uprowadzony przez tajemniczych sprawców. To tragiczne wydarzenie odcisnęło fatalne piętno na dobrze zapowiadającej się przyjaźni Rutowicz i Najmana.
Jak on mógł zapomnieć o moim koniu! Po tym wszystkim nie chcę już znać Marcina! - deklaruje groźnie Rutowicz.
Bokser bardzo się przejął stratą: Jest mi naprawdę głupio. Mam tylko nadzieję, że koń nie został porwany dla okupu. Wtedy będę go musiał odbić z chłopakami.
Jola apeluje na łamach tabloidu o zwrot konia. Obiecuje nagrodę: Ten, kto znajdzie konika, będzie mógł nadać mu imię.
Rozumiemy, że Jola bierze udział w takich "akcjach", żeby zdobyć popularność. Ale Najman?