Michałowi Milowiczowi chyba naprawdę wydaje się, że udział w Gwiazdy tańczą na lodzie to dla niego wielka szansa i przełom w karierze. Niestety, dziś udział w programie rozrywkowym to już nie to samo co 2 lata temu. Kiedyś można było na tym popłynąć, teraz to tylko dowód na jakieś zagubienie lub nieznajomość realiów rynkowych.
Determinację i (co tu dużo mówić) głupotę Milowicza, które wykazał wracając na lód po groźnym wypadku, można tłumaczyć tylko desperacją i brakiem innych pomysłów na siebie. No bo pomyślcie - zaryzykowalibyście zdrowiem, żeby wywijać piruety przed Dodą i Jacykowem i potem stać na baczność i pokornie słuchać ich zdania na swój temat?
Kiedyś, w zamierzchłych czasach gwiazdy były ludźmi, którym się zazdrościło, na których miejscu ludzie chcieli się znaleźć. Teraz telewizje zdają się do nas mówić: Spójrzcie, może macie nudną pracę, ale cieszcie się, że nie musicie za pieniądze robić z siebie takich idiotów.
Nasz informator donosi, że Milowiczowi powrotu do programu odradzali szczerze sami producenci. Mówili mu szczerze, tak po ludzku, mimo że jego odejście byłoby dla nich kłopotem. Nie chcieli, żeby ryzykował zdrowiem. Podobnie lekarze - zalecali długi odpoczynek i nie forsowanie się.
Michał nie posłuchał tych rad. Trochę to poniżające - wziąć udział w programie mimo że producenci woleliby, żebyś został w domu... Ale stało się. Stwierdził, że zbieranie publicznie pochwał od "samej" Dody pomoże mu w karierze i że warto zaryzykować. Pewnie chce sobie w ten sposób odbić niepowodzenie w 4. edycji Tańca z gwiazdami, z której odpadł w pierwszym odcinku, we wrześniu 2006.