Joanna Liszowska dziś bryluje, choć nieco ostrożniej niż kiedyś, na celebryckich imprezach. Seksowne ubrania, uśmiechy, popularni znajomi. Warszawskie salony zdaje się, że już zapomniały, co wydarzyło się 1 września 2014 roku. My nie zapomnieliśmy i po raz kolejny przypominamy. Ku przestrodze.
Wczesne popołudnie, warszawska dzielnica Mokotów. Kolizja. Luksusowe czarne porsche 911 nie zdążyło wyhamować, uderzyło w inny samochód, który pod naporem wbił się w kolejny. Szybko okazało się, że to popularna aktorka, "Joanna L.". Ta ostatnia szybko zaczęła histerycznie reagować na szereg słusznie negatywnych komentarzy. Starała się wmówić wszystkim, że wieczorem wypiła... "jedną lampkę wina". Trochę nie współgrało to z raportem policji i badaniem alkomatem, z którego wynikało, że w momencie zdarzenia miała 1,2 promila alkoholu we krwi.
Dlaczego wsiadła do auta, będąc pod wpływem alkoholu? Nie wiadomo. Stać ją przecież było na najlepszą taksówkę. "Lisza" spieszyła się wtedy na plan zdjęciowy serialu Przyjaciółki, więc z pewnością, gdyby zadzwoniła do produkcji, ta wysłałaby do niej samochód, w którym bezpiecznie (i pod wpływem) mogłaby dojechać do pracy.
W kolizji na szczęście nikt nie ucierpiał - poza autami. Aktorka została skazana na śmieszne z perspektywy jej pozycji siedem tysięcy złotych grzywny oraz prace społeczne. Te ostatnie udało się załatwić w zamkniętym przedszkolu, żeby prasa nie miała używki widząc ją przykładowo zbierającą śmieci.
Czy Liszowska wyniosła z tej sprawy jakąś lekcję? Ciężko powiedzieć. Z pewnością mniej jej w mediach i na salonach. Wielkiej przemiany nie stwierdziliśmy. Jaki wniosek płynie jednak dla nas, zwykłych śmiertelników? Wsiadanie na podwójnym gazie za kółko jest najgorszym z możliwych wyborów. Nawet, gdy dzień po spożyciu wydaje nam się, że jesteśmy w dobrym stanie, wcale tak nie musi być.
A w razie procesu zapewne mało kto mógłby liczyć na tak łagodne potraktowanie...