Tydzień temu media obiegła tragiczna wiadomość o samobójczej śmierci jedynego syna byłego premiera, Leszka Millera. Leszek junior odebrał sobie życie w nocy z soboty na niedzielę. Miał zaledwie 48 lat. Według ustaleń policji, śmierć nastąpiła przez powieszenie. Ciało znalazła w niedzielę rano partnerka zmarłego, Katarzyna Sobkowiak, która na skutek wieczornej sprzeczki nie nocowała w sypialni, lecz w salonie na parterze.
O śmierci taty poinformowała w Internecie jego jedyna córka Monika. W chwili tragedii przebywała z babcią i dziadkiem na wakacjach w Grecji.
Leszek Miller do tej pory nie może sobie tego wybaczyć. W rozmowie z Super Expressem zapewnia, że gdyby on albo żona mieli jakiekolwiek podejrzenia, jeśli chodzi o stan psychiczny syna, nigdy by nie wyjechali z wnuczką za granicę.
Gdybyśmy coś wyczuli, że jest z nim źle, to nie wyjechalibyśmy do Grecji - przekonuje w tabloidzie. A my pojechaliśmy, serdecznie żegnając się z synem i w wakacje utrzymywaliśmy z nim stały kontakt. Moja żona rozmawiała z nim telefonicznie dwa dni przed jego śmiercią, a ja cztery dni przed tą straszną niedzielą. Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się kilka dni później.
Przesyłałem Leszkowi jeszcze zdjęcia z Grecji na telefon. Gdybyśmy wcześniej zauważyliśmy niepokojące sygnały, nigdy w życiu nie wyjechalibyśmy na wakacje. Zadzwonił do nas brat mojej żony i powiedział, że dzwoniła partnerka Leszka ze straszną wiadomością. W tym momencie ziemia osunęła mi się spod nóg. Nie uwierzyłem. Zadzwoniłem sam do partnerki syna, żeby to potwierdzić. Natychmiast wróciliśmy do Warszawy.
Chcieliśmy też jak najszybciej zobaczyć syna. Chciałbym, żeby to był tylko senny koszmar... Gdybyśmy z żoną zauważyli u syna coś złego, nigdzie byśmy nie jechali. A ponieważ dawno nie byliśmy z wnuczką na żadnym wyjeździe, więc uważaliśmy, że powinniśmy pojechać do Grecji. Syn popierał ten pomysł, a sam nie mógł jechać. Nie wyobrażaliśmy sobie, że w Grecji dosięgnie nas taka straszliwa wiadomość. Zrobiłbym wszystko, żeby móc cofnąć czas, żeby syna uratować, pomóc mu. Leszek był naszym jedynakiem i bardzo go kochaliśmy i nadal będziemy go kochać, mimo że nie żyje. Każdy kto traci swoje dziecko, dopiero wtedy może ocenić, jaki to jest potworny ból nie do zniesienia i jakie to straszne przeżycie. Człowiek ma wtedy takie wrażenie, że sam umiera. I bezlitosna śmierć nie tylko zabiera dziecko, ale też część każdego z nas.
Były premier ciągle nie może sobie wybaczyć, że nie zapobiegł tragedii. Z jego słów wynika, że czuje się za nią w pewnym sensie odpowiedzialny, bo nie było go na miejscu, ani nie zorientował się, że stan syna się pogorszył.
Zresztą, jak wynika ze słów najbliższego przyjaciela zmarłego, nikt nie zorientował się w tragicznej sytuacji.
Wielki szok, ogromny. Nie mam słów. Wciąż mam syna przed oczami, jak Leszek przychodzi do nas do domu, mówi "Cześć mamo, cześć tato, co słychać, co u was?". To niewyobrażalna tragedia w moim życiu - przyznaje Leszek Miller. Wraz z nim umarła część mnie... Coś się tam wtedy musiało stać...
To pytanie będzie mi towarzyszyć i dręczyć mnie do końca życia. Jego partnerka była ostatnią osobą, która widziała Leszka żywego. I coś między nimi musiało się stać, co pchnęło syna do tej straszliwej decyzji. Ja sobie tego nawet nie wyobrażam, nie chcę wyobrażać. Moja żona i ja patrzyliśmy na związek syna z nową partnerką bardzo krytycznym okiem. Może kiedyś będę mógł powiedzieć więcej. Ich związek trwał z przerwami od czterech lat. Rozchodzili się, a to znowu się schodzili...
Chciałbym, żeby śmierć mojego syna była sennym koszmarem w tym sensie, że mi się to wszystko śni i za chwilę się obudzę, a syn powita nas radosnym okrzykiem "cześć, tato!". I w dalszym ciągu nieustannie mam wrażenie, że śmierć mojego syna to senny koszmar. To straszne.
Czujesz, że jesteś w sytuacji bez wyjścia, masz myśli samobójcze, przeżywasz kryzys? Nie jesteś sam - zgłoś się po pomoc. Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ. W sytuacji zagrożenia życia dzwoń pod numer 112 albo jedź na izbę przyjęć najbliższego szpitala psychiatrycznego.