Gosia Andrzejewicz nie ustaje w próbach przekonania ludzi, że jest chodzącym ideałem. Mimo że nazywa swoich fanów "gosiomaniakami", twierdzi, że wcale nie uważa się za gwiazdę. Jest na to zbyt skromna...
_**Słowo "gwiazda" ma dla mnie negatywny wydźwięk**_ - mówi w wywiadzie dla Interii. Kojarzy mi się z osobą zadufaną w sobie, nie mającą szacunku dla innych, materialistką pozbawioną uczuć. Nie jestem tego typu osobą.
Rzeczywiście - nie jest materialistką. A jak nazwać sprzedawanie dzieciom autografów na koncertach charytatywnych? Jak nazwać zarabianie na śmiertelnie chorym chłopcu? Zresztą nieważne, Gośka i tak nie zrozumie. Nic nie przekona jej do tego, że nie jest wcieleniem dobra.
Producenci programu dzwonili do mnie już podczas pierwszej edycji show - chwali się. Prosili, błagali, ale zawsze stanowczo odmawiałam. Nigdy nie miałam na nogach łyżew, bardzo się bałam... Poza tym ciągły brak czasu spowodowany koncertami, nagrywaniem płyt uniemożliwiał mi udział w programie. Tuż przed trzecią edycją tanecznego show zadzwonił do mnie sam Rinke Rooyens i powiedział, że mnie zabije jak nie wystąpię.
Przekonuje też, że Jola Rutowicz to "świetna dziewczyna". Akurat ta przyjaźń dwóch wyrzutków w ogóle nas nie dziwi:
Zaprzyjaźniłam się z Jolą Rutowicz. To naprawdę świetna dziewczyna. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego prasa wypisuje takie bzdury na jej temat. Jola jest prawdziwa, kolorowa, szczera do bólu. Lubię jej towarzystwo.
Gosiu, czemu obwiniasz prasę? Przecież to sama Jolka sprzedaje właśnie Faktowi historię uprowadzenia konia w odcinkach.
Ale nieważne. Gośka i tak nie zrozumie.