Właśnie mijają trzy lata od aresztowania przez CBA Marcina D., wówczas jeszcze męża Marty Kaczyńskiej pod zarzutem wyłudzenia 14,5 milionów złotych z Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych, prania pieniędzy w rajach podatkowych i działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Od tamtej pory sąd trzykrotnie przychylał się do wniosku prokuratury o przedłużenie aresztu dla Dubienieckiego, jednak w październiku zeszłego roku nieoczekiwanie uznał, że nie istnieje już groźba mataczenia, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by puścić Marcina do domu.
Nałożono na niego szereg ograniczeń, między innymi zakaz opuszczania kraju, a także zabezpieczono należący do niego majątek, między innymi siedem nieruchomości wartych 12 milionów złotych i dwa luksusowe samochody marki Porsche 911: Carrera 2 i Carrera 4S.
Auta zostały na terenie posiadłości adwokata, a prywatnie ojca Marcina, mecenasa Marka Dubienieckiego. To częsta praktyka stosowana przez prokuraturę, która nie ma możliwości garażowania zatrzymanych samochodów.
Po opuszczeniu krakowskiego aresztu Marcin D. uznał auta za swoją własność i, mimo zakazu, jeździł nimi jak gdyby nigdy nic. W czerwcu zeszłego roku jeden z tabloidów opublikował zdjęcia, na których widać, jak oskarżony wsiada do zajętego przez prokuraturę auta. Prokuratura Regionalna w Krakowie zapowiedziała wtedy zdecydowane działania.
I nawet je podjęła, jednak świeżo zreformowany przez ministra sprawiedliwości sąd uznał, że o wiele lepiej będzie… zwrócić auta oskarżonemu. Marcin i jego adwokat nie kryją radości.
W sprawie zabrania aut sąd ostudził niesłuszne zapędy prokuratora - komentuje mecenas Łukasz Rumszek w rozmowie z Faktem.
Dubieniecki tradycyjnie zapewnia, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Zarzuty prokuratorskie są absurdalne i nie znajdujące żadnego uzasadnienia w zgromadzonym materiale dowodowym - przekonuje. Gdyby usunąć z tej sprawy politykę, nie zostałoby z niej nic.
Myślicie, że zostanie uniewinniony jeszcze za tej kadencji?