Cicha rywalizacja między Anną Lewandowską a Ewą Chodakowską trwa od czterech lat, czyli odkąd Ania podczas ceremonii ślubnej przyjęła nazwisko słynnego piłkarza.
Chociaż na każdym kroku podkreśla, że sama jest utytułowaną sportsmenką, tyle że w niszowej dziedzinie, a poza tym dyplomowaną dietetyczką i trenerką, to i tak większość ludzi uważa, że sukces zawdzięcza małżeństwu. Z tego punktu widzenia, w porównaniach z Chodakowską, która do wszystkiego doszła sama, rzeczywiście wypada blado.
Za to Ania dużo lepiej wypada w rankingach zamożności. W tegorocznym zestawieniu najbogatszych Polek tygodnika Wprost wyprzedziła Chodakowską o dziewięć miejsc. Dzięki rozkręceniu założonej dwa lata temu firmy HPBA, sprzedającej między innymi markę Food by Ann, Lewandowska wskoczyła na 22. miejsce z majątkiem szacowanym na 204 milionów złotych. Chodakowska, której zresztą też udało się pomnożyć swój majątek ponad dwukrotnie, musiała tym razem uznać wyższość rywalki. Z majątkiem szacowanym na 130 milionów złotych znalazła się na 31. miejscu.
Na znak, że nie żywią do siebie urazy, jednocześnie zamieściły wspólne selfie na swoich profilach społecznościowych, z podpisami sugerującymi, że kobieca solidarność jest dla nich ważniejsza niż kariera.
Problemy zaczęły się podobno, gdy do kiosków trafiło najnowsze wydanie magazynu Chodakowskiej Be Active z Sarą Boruc-Mannei na okładce.
Lewandowska ponoć mocno się wkurzyła, bo wymyśliła sobie, że żony piłkarzy powinny się wspierać, a tymczasem Sara "spiskuje" za jej plecami z Chodakowską.
Sara była zdumiona jej reakcją - ujawnia informator Faktu. Ania zarzuciła jej, że weszła w komitywę z Ewą tylko po to, żeby ją wkurzyć. Sara uznała to za dziecinadę. Jej zdaniem Ania przesadza z dopatrywaniem się wszędzie spisków i intryg. Sara nie zamierza tłumaczyć się ze swoich decyzji, ani nikogo przepraszać. *Według niej zajmują się głupotami, a ona nie ma na to siły. *