Agnieszka Popielewicz-Hyży nigdy nie ukrywała, że zawód prezenterki nie zaspokaja jej ambicji. W jednym z wywiadów wyznała, że poza pracą w telewizji, ma jeszcze trzy inne firmy i tak napięty grafik, że z ówczesnym mężem, Mikołajem Witem, mijali się w drzwiach.
Kiedy miał do niej o to żal, uznała, że podcina jej skrzydła. Tłumaczyła, że "nie chce być sfrustrowaną czterdziestoletnią prezenterką".
Jej małżeństwo ostatecznie przegrało z grafikiem, ale na szczęście w nowym związku, z Grzegorzem Hyżym, jest podobno zupełnie inaczej. To ponoć pierwszy mężczyzna, przy którym Agnieszka może rozwinąć skrzydła...
Nic dziwnego, że z perspektywy czasu początki swojej kariery i ówczesnych partnerów ocenia dość krytycznie.
Najgorzej wspomina czasy, gdy była oficjalną dziewczyną Marcina Mroczka. Rzeczywiście, patrząc na swoje zdjęcia z tamtego czasu, ma prawo do gorzkiej refleksji. No ale to przede wszystkim wina obowiązującej wtedy mody. Gorzej, że Agnieszka bardzo krytycznie ocenia swój ówczesny warsztat zawodowy.
Jak się okazuje, jej najgorszym koszmarem jest wspomnienie gali z okazji 15-lecia Polsatu, którą prowadziła z Mroczkiem.
Byłam tragiczna! Nie dało się mnie absolutnie oglądać - wspomina w Fakcie. Na ten diabelski pomysł wpadła Nina Terentiew. Co za drewno. Trzymajcie ten występ z dala ode mnie. Nigdy go nie obejrzę! Kolejne rzeczy, które prowadziłam, też nie były najlepsze. Musiałam poćwiczyć, by się dobrze czuć, no ale trening czyni mistrza.
Podzielacie jej skromną opinię, że jest już mistrzynią konferansjerki?