Śmierć Kory była ciosem nie tylko dla fanów artystki i osób zmagających się z rakiem, ale przede wszystkim dla jej bliskich. Kamil Sipowicz z Olgą związany był przez wiele lat. Oboje często podkreślali, że czują wyjątkowe połączenie duchowe i choć Kora nie zawsze była postrzegana jako osoba łatwa w relacjach, Kamilowi udało się do niej dotrzeć.
Trzy miesiące po śmierci wokalistki wdowiec udzielił wywiadu, w którym emocjonalnie opowiada o doświadczeniu utraty najbliższej osoby:
My z Korą zawsze sobie mówiliśmy, że jedno bez drugiego nie może żyć. I że jak ja umrę, to Kora też nie będzie mogła żyć i ja mówiłem to samo. Okazuje się, że istnieje życie po śmierci - powiedział w środowym wywiadzie dla RMF FM.
Żyję, ponieważ czuję opiekę i ochronę Kory. A byłem w tak skrajnych różnych sytuacjach przez ostatnie dwa miesiące, że bez jej pomocy bym najprawdopodobniej nie przeżył. Wydaje mi się, że jej zależy, żebym żył, żebym był zdrowy, żebym działał. (...) Odczuwam łączność z Korą. Personalny kontakt. Nie tylko z energią, ale też z osobą.
O osobowości Kory Sipowicz mówi szczerze i pięknie:
Była bardzo skomplikowaną, złożoną osobowością. Była czuła, wspaniała, kochająca, pomocna. Ale była też zła, destrukcyjna. Jeżeli miałbym porównać ją do jakiejś bogini, to do bogini Kali. Była i twórcza, i destrukcyjna, i wspaniała - podkreślił.
Sipowicz w wywiadzie zapowiada też wydanie dzienników dotyczących Kory:
Od pięciu lat pisałem i nadal piszę dziennik. (...) To właściwie jest pięć lat choroby Kory. Bolesne i wstrząsające, ja w ogóle sam boję się do tego dziennika zaglądać. Jeszcze na to nie jestem gotowy.