Gdy w 2016 roku do wiadomości publicznej przedostała się informacja o planach hollywoodzkich producentów na nakręcenie nowej wersji Mary Poppins, większość fanów kultowego musicalu z 1964 roku była niepocieszona. Mimo sceptycznego podejścia, z biegiem czasu wielbiciele słynnej niani coraz bardziej zaczęli się przekonywać do "odświeżonej" odsłonie filmu: okazało się, że obraz będzie kontynuacją, a nie remake'em słynnego klasyka, a w głównych rolach wystąpią takie gwiazdy kina jak Meryl Streep, Colin Firth czy Emily Blunt. Niedługo po zakończeniu zdjęć do produkcji, Blunt udzieliła wywiadu, w którym wyraziła obawę, że nie uda jej się sprostać roli, którą bezbłędnie odegrała Julie Andrews prawie 60 lat wcześniej.
Kiedy byłam dzieckiem, idea tej magicznej osoby, która zmienia ludzkie życie, uważałam za niezwykłą i bardzo mi się to podobało - wyznała Emily. Przygotowując się do roli, oglądałam jakieś 15 minut oryginalnego filmu, a potem próbowałam odtworzyć to, co zrobiła Julie Andrews. Oczywiście z zachowaniem miejsca na swoją wizję. Julie nie da się przebić, jest niewiarygodna i nikt nie zagra tej roli tak jak ona. Więc pozostało mi wymyślić inną kreację, która jest nieco bardziej kwaśna, dziwna i dumna niż w książkach. Poszliśmy więc właśnie w takim kierunku.
W czwartek w Los Angeles odbyła się światowa premiera długo oczekiwanej produkcji, na której nie zabrakło największej gwiazdy wieczoru, czyli Blunt we własnej osobie. Na tę okazję Brytyjka zdecydowała się na efektowną, białą suknię Yanina Couture, do której dobrała buty Loriblu, torebkę Judith Leiber i biżuterię projektu Stephen Webster. 35-latka chętnie pozowała na czerwonym dywanie u boku ukochanego, Johna Krasinskiego, który zdecydował się na elegancki look składający się z bordowego garnituru i wzorzystej koszuli. Jak podają media zza oceanu, Emily odegrała rolę Mary Poppins "śpiewająco", a amerykańscy krytycy już wieszczą deszcz nagród i nominację do Oscara dla popularnej aktorki.